sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 18

             Tygodnie mijały, a ja czułem się coraz lepiej. Victoria o dziwo także, przez co cały ten czas mijał odrobinę w lepszym nastroju. Po kilku dniach, mogłem pomału chodzić. Każdą wolną chwilę spędzałem u ukochanej. Widziałem jej radość za każdym razem, gdy tylko wychylałem głowę zza drzwi. Bałem się bardzo o Davida, o jego psychikę. W końcu na jego oczach, ojciec zadźgał matkę. Nie chciałem, żeby mały cały czas siedział w szpitalu. Niechętnie bo niechętnie, ale zdecydowałem się zadzwonić do rodziców Victorii. Nie przyznawali się do córki, ale mimo wszystko kochali wnuka. Nie musiałem długo ich namawiać, żeby zabrali go na kilka tygodni do Manchesteru.
Gdy cała nasz trójka była w miarę normalnym stanie, zaczęła odwiedzać nas policja. Starałem się jak najbardziej oskarżyć jej męża, tak, żeby na zawsze zgnił w więzieniu. On oczywiście wszystkiemu zaprzeczał, czym coraz bardziej mnie wkurwiał. Twierdził, że to był jakiś impuls, że w ogóle nie panował nad sobą i to wszystko moja wina, że ich związek się zepsuł.
- Przepraszam Sergio - wyszeptała Victoria, gdy leżeliśmy wtuleni w siebie na jednym ze szpitalnych łóżek.
- Za co skarbie? - powoli podniosłem się na łokciach i spojrzałem na nią z przerażeniem.
- Za to, że mnie poznałeś... Gdyby nie ja, nigdy byś tutaj nie wylądował - łzy zaczęły płynąć po jej policzku.
- Nawet tak nie myśl! Zawsze są jakieś plusy. Gdybym ciebie wtedy nie poznał, dzisiaj byłbym najsmutniejszym facetem na tej planecie. Zapewne dalej bym chlał, nie miałbym żadnej rodziny. Dałaś mi tyle szczęścia, że ta jedna, mała wpadka nie liczy się - pocałowałem ją w czoło.
W głowie kołatało mi się mnóstwo myśli. Victoria miała po części rację... Ale starałem się mimo wszystko trzymać swojej wersji.
Po dwóch tygodniach zostaliśmy wypisani ze szpitala. Victoria dopełniała wszelkich formalności, a ja jak to ja, kłóciłem się z Sandro, kto ma prowadzić auto. Chłopak zaczął dawać takie argumenty, że musiałem zejść z pola bitwy pokonany. Z podniesioną głową wziął kluczyki od mojego Porshe i usiadł za kółkiem. Gdy zobaczyłem Victorię przy drzwiach wejściowych, szybko podbiegłem do niej i pomogłem dojść do samochodu. Niby wszystko było już okej, wyniki miała w normie, ale była bardzo zmęczona. Można wręcz powiedzieć, że gasła w oczach. Widziałem to ja, Sandro a nawet Lucy. Baliśmy się o nią. Jako jeszcze młody chłopak, nie miałem problemów z powrotem do zdrowia. Ona, jako dojrzała kobieta, ledwo co sobie radziła. Wsiedliśmy do samochodu. Victoria z udawanym uśmiechem starała się zmniejszyć nasze obawy.
Gdy dojechaliśmy do mojego mieszkania, drzwi otworzyła nam Lucy. W jej oczach błyszczały iskierki strachu i niepewności, ale na twarzy promieniał zupełnie szczery uśmiech. Podbiegła do Victorii i przytuliła ją delikatnie, chcąc przekazać całą swoją pozytywną energię. Chyba w jakimś minimalnym stopniu udało jej się. Potem zawisła na mojej szyi. Zaczęła szeptać, jak to bardzo dziękuje Bogu, że jesteśmy cali. Na stole czekał już na nas wspaniale pachnący obiad. Lucy postarała się, to trzeba przyznać. Właściwie, co by nie przygotowała, na pewno było to lepsze od szpitalnego jedzenia, które wychodziło nam już bokiem. Swoją porcję zjadłem w błyskawicznym tempie. Zupełnie inaczej było z Victorią. Coś podziobała, poprzekładała jedzenie... Nic prawie nie zjadła. W ciszy patrzyliśmy na każdy jej ruch.
- Dzięki Lucy, pyszne było - skłamała, wstała od stołu i poszła do pokoju.
- Nie jest dobrze - jęknąłem. Ukryłem twarz w dłoniach. Walczyłem z całych sił, aby się nie popłakać.
- Dopiero co wróciła do domu. Była bliska śmierci... Daj jej trochę czasu Sergio - Sandro dotknął mojego ramienia.
- Ile?! Dzień? Tydzień? Rok? - wrzasnąłem. Zacząłem tracić nad sobą panowanie.
- Ile to nie potrwa, Victoria ma nas. Ma mnie, Sandro, Davida i przede wszystkim ciebie. Będzie walczyła, żeby powrócić do normalnego życia. Zrobi to dla nas.
- A ty skąd to możesz wiedzieć?!
- Bo sama jeszcze rok temu leżałam pijana i naćpana na ulicy. Też musiałam zacząć walczyć, żeby teraz być tutaj z wami, a nie trzy metry pod ziemią - zmroziła mnie wzrokiem. Tak bardzo się zmieniła od naszego pierwszego spotkania. Wszystko dzięki Ramirezowi. Zrobił z niej prawdziwą, dojrzałą kobietę.
- Przepraszam Lucy... Poniosło mnie.
- Stary, idź się połóż. My trochę ogarniemy mieszkanie - kiwnął głową Sandro.
- Nie będziecie u mnie sprzątać, proszę was...
- A my ciebie prosimy, żebyś trochę odpoczął - Lucy podeszła do mnie i przytuliła mnie.
Posłusznie wykonałem ich prośbę. Poszedłem do łazienki i wziąłem szybki prysznic. Ubrałem swoje stare rzeczy i ucieszyłem się, że mogę być już w domu. Zamiast pójść prosto do pokoju, poszedłem po coś do picia. Niestety albo stety, natrafiłem na dziwną rozmowę dzieciaków. Wychyliłem się zza framugi, żeby lepiej ich słyszeć. Lucy siedziała na kolanach Sandro. Była bardzo smutna.
- To miała być taka wesoła nowina. Wszystko miało być już okej - załkała. Sandro pogłaskał ją po głowie.
- Wszystko się ułoży kochanie. Potrzebują trochę czasu. A póki dalej mnie chcesz, ta wiadomość może poczekać - uśmiechnął się do niej i czule pocałował. Poczułem się jak intruz. Nie chciałem ich podglądać w takiej intymnej scenie. Odechciało mi się pić. Kiedy wszedłem do swojej sypialni, spodziewałem się, że będę sam. Victoria miała przygotowany pokój tylko dla niej. Jej widok ucieszył mnie. Nie potrafiłbym tamtej nocy spędzić samotnie. Wszedłem pod kołdrę. Czułem ciepło bijące od Victorii. Brakowało mi jej. Oparłem brodę na jej ramieniu i zacząłem wysłuchiwać jej równomiernego oddechu. Zastanawiało mnie jednak, co chciały nam powiedzieć dzieciaki...
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------















Tak więc wróciłam moi kochani ;) Jako iż skończyły się egzaminy, mam teraz duuuużo czasu na pisanie :) Widziałam, że pomysł z blogiem filmowym nie spodobał się wam, szkoda... No ale taka wasza decyzja ;) Planuję tutaj jeszcze... No, może z 3 rozdziały. Nie chcę tego bloga na siłę przedłużać, zwłaszcza, że chyba przestał wam się podobać... Ale ja was rozumiem ;) W końcu to jest taka pokręcona historia :D

sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział 17

             Gdy tylko się ocknąłem, wziąłem wielki haust powietrza. Świat wokół mnie wirował. Już nie byłem w tym idealnym świecie, wróciłem na ziemię, by znowu sprostać problemom i wykorzystać daną mi szansę. Daną nam. Potrzebowałem naprawdę długiej chwili, żeby obraz przed moimi oczami wyostrzył się. Nade mną stały trzy osoby: lekarz, Sandro i Lucy. Miał łzy w oczach. Moja mała Lucy... Tak długo jej nie widziałem. Minął może miesiąc, ale wydoroślała i nie była już dzieckiem, tylko młodą kobietą. Tak bardzo chciałem zetrzeć z jej twarzy te łzy. Wstać, przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Oszukałbym i ją i siebie. Próbowałem się podnieść, ale każdy ruch przerywał mi przerażający ból. Stłumiłem krzyk i osunąłem się z powrotem na łóżko.
- Nie wstawaj - Lucy pochyliła się nade mną i pocałowała mnie czule w czoło.
- Witamy z powrotem - Sandro uśmiechnął się z ulgą. - Jak się spało?
- Chyba nie chciałbym ponownie przeżywać takiego snu - mój głos był taki cichy i spokojny. Tak, jakbym nie został pchnięty nożem. - Długo tu jestem?
- Tylko tydzień - w końcu odezwał się lekarz. - Miał pan ogromne szczęście. Kilka centymetrów w bok i nie byłoby pana z nami.
- Dziękuję - szepnąłem.
- Nie dla nas te podziękowania tylko dla tego małego, co zadzwonił po policję - uśmiechnął się
i wyszedł z sali. Otworzyłem szeroko oczy.
- Co z Davidem?! - próbowałem się poderwać, ale znowu przeszywający ból przyszpilił mnie do łóżka.
- Z małym wszystko w porządku - powiedział niepewnie Sandro. Spojrzał ukradkiem na Lucy. Ta zła wiadomość wisiała w powietrzu.
- A co z Victorią? - wiedziałem, co zaraz powie. A przynajmniej tak mi się wydawało.
- Ona...
- Ona musi żyć! - zebrałem całe siły na ten krzyk.
- I żyje - szybko dopowiedziała Lucy. Od razu nabrałem nadziei. - Ale jest w bardzo złym stanie. Lekarze dają jej tylko 40 procent szans na przeżycie - kolejne łzy spłynęły jej po poliku.
- Ale szanse są - jęknąłem. Teraz to ja płakałem.
- Teraz stary musisz odpocząć, bo w takim stanie to jej nie pomożesz - powiedział Sandro. Miał niestety rację. Póki byłem przyszpilony do łóżka, jedyne co mogłem robić, to niszczyć swoją psychikę. Chłopak wziął pod rękę Lucy i wyszli. "Dlaczego to wszystko mi się dzieje?".
Kilka dni później, byłem w na tyle dobrym stanie, żeby móc się podnieść. Całe szczęście. Plecy od ciągłego leżenia tak mnie bolały, że ten ból był chyba gorszy od bólu po nożu. Codzienne wizyty dzieciaków, lekarza męczyły mnie, ale nie miałem odwagi im o tym powiedzieć. Martwili się i byłem im za to wdzięczny. Cały czas powtarzali, że wszystko będzie dobrze, mam się nie martwić... Ale gdy tylko zostawałem sam, resztkami sił podnosiłem koszulę i patrzyłem na swój szpetny brzuch. Wielka blizna ciągnęła się przez całą jego szerokość. Modliłem się w głębi duszy, abym dalej mógł grać w piłkę. Ten sport to całe moje życie. Ale gdy tylko myślałem o piłce zamiast o Victorii, serce aż mnie bolało. Myśl, że mógłbym ją stracić była okropna.
- Czym się pan tak przejmuje? - nawet nie zauważyłem, kiedy do sali wszedł lekarz.
- A jak pan myśli?
- Zapewne martwi się pan, o panią Grand - lekko się uśmiechnął. - Nic nie mogę obiecać, ale jej wyniki się poprawiają, niedługo będziemy starali się ją wybudzić.
Gdy zobaczył błysk w moich oczach, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Poprawił mi tą wiadomością humor. Już miał wyjść, gdy przypomniałem sobie o najważniejszym.
- A co z jej mężem? Żyje?
- Na wasze nieszczęście tak. Ale może być pan spokojny. Za to, co wam zrobił, posiedzi bardzo długo.
- Mam taką nadzieję panie doktorze. Jeszcze jedno... Mógłbym zobaczyć się z Davidem?
Kiwnął tylko głową i wyszedł. Z lekkim bólem podniosłem się i poprawiłem sobie poduszkę. Usłyszałem jakąś zadymę za drzwiami. Tak, to zdecydowanie David. Ledwo co zdążyłem z powrotem opaść na łóżko, a już chłopiec wbiegł do mojej sali.
- Seeeeeeergio - wskoczył na łóżko. Syknąłem głośno, przez co przestraszyłem go.
- Spokojnie, nic się nie stało - przytuliłem go do siebie. Szybko położył się obok mnie. Poczułem się taki mały i bezsilny, gdy zobaczyłem jego śliczne oczy i ten uśmiech...
- Tak się cieszę, że wyzdrowiałeś - wyszczerzył się.
- Wszystko dzięki tobie szkrabie - pocałowałem go w czoło.
- A co ja takiego zrobiłem? To panowie lekarze zrobili ci zastrzyk.
- Ale to ty mnie posłuchałeś i zadzwoniłeś po policję - rozczochrałem jego fryzurkę. - Dziękuję ci za to. Ja, mamusia i... tatuś - ostatnie słowo musiałem powiedzieć. Jak bardzo bym nie chciał, to musiałem. - Widziałeś się już z mamusią?
- Jeszcze nie. Czekałem na ciebie.
- Na mnie? A to dlaczego?
- Jesteś dla mnie ważny. Dla mamusi też. Ucieszy się, jak oboje do niej przyjdziemy.
Jaki on był mądry... Lekarz tak samo szybko jak wyszedł, tak samo szybko wrócił i zabrał Davida. Spytałem go, kiedy moglibyśmy zobaczyć Victorię. Spokojnym tonem odpowiedział, że za kilka dni. Ucieszyłem się. David także.
Po kilku dniach, zaczynałem powoli wstawać. Przy moim łóżku stał wózek, ale jeszcze nie potrafiłem do niego dojść. David zaprzyjaźnił się z Sandro i Lucy. Teraz nikt mnie nie odstępował na krok. Śmialiśmy się, graliśmy w karty. Kiedy lekarz przyszedł po nas... Bałem się. Naprawdę bałem się.
Z pomocą Ramireza usiadłem na wózku. Pojechaliśmy pod salę Victorii.
- Może was nie poznać - uprzedził lekarz, zanim weszliśmy do środka.
- Na pewno nas pozna! - krzyknął David.
- Nie męczcie jej - powiedział niby do nas, ale patrzył prosto na Davida. Kiwnął leciutko głową. Doktor pchnął drzwi i wjechałem do mojej ukochanej. Wyglądała jak śpiąca królewna. David na palcach podbiegł do jej łóżka i pocałował ją w policzek. Też tak chciałem... Ja mogłem jedynie podjechać do niej i ująć jej dłoń. Uważając na każdy ruch, podniosłem ją do ust i złożyłem na niej pocałunek. Victoria poruszyła się i powoli otworzyła oczy.
- Mama... - powiedział z niedowierzaniem David.
- David... - jęknęła cicho. Spojrzała na syna i łzy zaczęły płynąć powolnym strumieniem po jej poliku. Chciała się poruszyć, ale ból także ciążył na niej. Doskonale wiedziałem, co czuła. Niepewnie poruszyłem się. Jej wzrok spoczął na mnie.
- Ja jestem... - byłem pewny, że wizja z Zaświatów sprawdziła się.
- Przecież poznaję cię Sergio - zaśmiała się delikatnie.
- Nie pozwolę cię więcej skrzywdzić - spojrzałem prosto w jej oczy. Wiedziała, że nie kłamię. Wiedziała, że będę jej strażnikiem do końca naszych dni. David zerkał to na mnie, to na mamę
i zaczął się głośno śmiać. Zrobiłem to samo. W końcu... Czy mogło stać się coś gorszego?
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------






















Jak wrażenia po "17" :) Życzę wam kochani czytelnicy Wesołych Świąt, smacznego jajka, żebyśmy przeprosili i wybaczyli, mokrego Dyngusa... I wgl wszystkiego naj naj najlepszego :)
Zachęcam także do wzięcia udziału w ankiecie. Nowy projekt polegałby na tym, że tak +/- raz w tygodniu, wrzucam rozdział, w którym opisuję wybrany przez was lub przeze mnie film :) Robię jego krótki opis i daję wam swoją ocenę :) Chcę przez to zachęcić was to oglądania mało znanych filmów :) Ale także, chcę się z wami podzielić moją pasją :D