czwartek, 14 maja 2015

Epilog


             "Tak" - słowo, które odmieniło moje życie o 180 stopni. Do dziś brzęczy mi w uchu. Wszyscy zebrani w kościele nie potrafili ukryć radości. Jedno słowo... Tylko jedno, a potrafi zmiękczyć każdego. Cóż... Kto by się tego spodziewał? Później nastąpił pocałunek. Słodki, pełen namiętności... Łzy mimowolnie opuściły moje oczodoły i zaczęły spływać po polikach. W końcu nie codziennie wydaje się siostrzyczkę za mąż.
- Ślicznie wyglądasz skarbie - szepnąłem do panny młodej. Była to chyba jedyna okazja tamtego dnia, bowiem Lucy nie chciała odstąpić od Sandro nawet na krok.
- Dziękuję... Dobrze zrobiłam? - spytała niepewnie.
- Jeżeli czułaś, że dobrze robisz... Jeżeli go kochasz... To postąpiłaś słusznie.
- Nawet nie wiesz jak się bałam twojej reakcji.
- Nawet nie wiesz jak ja się bałem tego co powiedzieć - zaśmiałem się.
- Myślę, że na sali jest jeszcze jedna kobieta, która chciałaby to przeżyć - szepnęła. Spojrzałem na nią zdziwionym wzrokiem. Doskonale wiedziałem, o kogo jej chodzi... Ale czy ja byłem na to gotowy? Czy aby na pewno byłem świadom swoich uczuć do tej jedynej? Głupie pytanie... Kochałem ją...
Ale czy ona tego chciała?
- Pięknie razem wyglądają - na twarzy Victorii pojawił się delikatny uśmiech. Usiadłem obok niej
i  mocno przytuliłem.
- Dzięki tobie wyszła na ludzi - delikatnie dotknąłem jej ręki.
- Gdyby nie ty, nie byłoby jej tu dzisiaj. Nie miałaby takiego wspaniałego męża. Nie zaczynałaby niedługo studiów... To twoja zasługa Sergio.
- Gdyby nie ty, nie wiadomo czy dziś żyłaby - tym  argumentem wygrałem naszą wojnę na słowa. Owszem, dzięki mnie, Lucy miała ogromne szanse rozpocząć wspaniałe życie, ale to Victoria uratowała ją od życia na ulicy.
- Myślisz... Albo nie... To głupie - zaśmiała się nerwowo.
- Dokończ.
- Myślisz, że my też moglibyśmy kiedyś...
- Wziąć ślub? - kiwnęła tylko głową. Cała zrobiła się czerwona. - Myślę, że jeżeli tylko będziesz gotowa, będziemy mogli o tym pomyśleć - chyba powiedziałem coś, dzięki czemu Victoria poczuła ogromną ulgę. Szybko znalazłem odpowiedź na dręczące mnie pytanie. Viki chciała spędzić ze mną resztę życia. A ja bardzo chciałem spełnić jej marzenie.

                                                                               *

                "Tak, jestem gotowy" - zdanie, które totalnie zmieniło moje życie. Chwyciłem leżące na stoliku pióro i drżącymi rękami otworzyłem je. Jeszcze raz, na spokojnie przeczytałem pismo, od którego wszystko zależało. Victoria delikatnie dotknęła mojego ramienia czym dała mi znak, że jest ze mną. Bardzo potrzebowałem jej wsparcia i dziękowałem Bogu, że mam taką wspaniałą kobietę obok siebie. Wziąłem głęboki oddech i pewnym ruchem złożyłem swój podpis w wyznaczonym miejscu.
- Gratulujemy panie Ramos - Bartomeu wyciągnął w moją stronę rękę. Szybko ją uścisnąłem. Emocje momentalnie opadły. Kurcze, kto by się spodziewał... Że ja, Sergio Ramos zagram w Barcelonie?
- Dziękuję za ofertę i kredyt zaufania. Wiem, że było dużo argumentów, aby tej oferty nie składać... Ale bardzo dziękuję za uratowanie kariery. Nie zawiodę klubu.
- Mamy taką nadzieję. Jeżeli jest pan gotowy, zapraszamy na oficjalną prezentację - Josep uśmiechnął się łagodnie. Zero presji, zero wrzasków... Prawdziwa domowa atmosfera rodem z Camp Nou.
- Oczywiście, że jestem gotowy - uśmiechnąłem się szeroko i wziąłem pod ramię Victorię.
Szybko przeszliśmy drogę dzielącą biuro od stadionu. Koszulka z wyszytą "4" i moim nazwiskiem już wisiała na jednym z wieszaków. Dotknąłem delikatnie herbu... Poczułem się jak zdrajca. Całe życie w Madrycie, a tu nagle odejście do największego wroga...
- Nie jesteś zdrajcą. Nie zdradziłeś swoich barw... To klub ciebie zdradził i bał się zaryzykować. Tutaj zaczynasz wszystko na nowo. Twoja karta jest czysta - powiedziała i pocałowała mnie w policzek.
- Skąd ty wiesz...
- Trochę już cię znam - uśmiechnęła się szeroko i puściła mi oczko.
Powoli rozebrałem się i zacząłem wkładać nowe barwy. Koszulka leżała na mnie idealnie tylko ten herb... Przez całe życie całowałem RM, a teraz... herb Dumy Katalonii. Założyłem spodenki, podwinąłem getry i założyłem nowe buty prosto od Nike. Faktycznie, wszystko od nowa.
Kiedy kroczyłem tunelem w stronę Camp Nou, ogarnął mnie strach. W głowie układał mi się tylko obraz gwiżdżących kibiców, nazywających mnie zdrajcą. Całe szczęście, że Victoria była przy mnie. Nim stanąłem na pierwszym schodku podbiegła do mnie i namiętnie pocałowała. Pokazała mi swoje pełne wsparcie i zaufanie, którym mnie darzyła. Wziąłem głęboki oddech i zrobiłem krok w przód. Potem było coraz łatwiej. Kibice na wypełnionym po brzegi Camp Nou skandowali moje nazwisko. Cules pokochali mnie. Na Santiago byłoby zupełnie inaczej, a tu? Krążąca nad wszystkimi rodzinna atmosfera połączyła nas. Na murawę wbiegłem z dumnie podniesioną ku górze głową.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

























Ogromne podziękowania dla KASI (BLANAA), która podjęła się zrobienia dla mnie szablonu. To dzięki niej, moje blogi zaczęły wyglądać poważniej i profesjonalniej. TAK WIĘC KASIU, THANK YOU VERY MUCH :D            
Dziękuję wam za każdy komentarz. Dziękuję, że zgodziliście się w ogóle na tego bloga, wiem, że był ogromny problem z zaakceptowaniem tego, iż piszę o zawodniku Realu. Kurcze... Ciężko jest kończyć coś, w co włożyło się tyle serca i czasu. Bardzo zżyłam się z tym blogiem, ale jestem pewna, że rozumiecie moje decyzje :)
Teraz robię sobie krótką przerwę, aby znaleźć wenę na następnego bloga o Neymarze :* Mam nadzieję, że spodoba wam się tak jak ten :)
Tak, jak powiedziała Kasia. Jak się zacznie, to już nie da się skończyć :) Mimo wielu problemów, zawsze jakieś pomysły wpadają do głowy. Czy jest to jakiś film czy nawet sen... Jeżeli ktoś kocha pisać, ze wszystkiego zrobi świetny blog :) I tego wam właśnie życzę moi kochani czytelnicy :)







niedziela, 10 maja 2015

Rozdział 20

            Najważniejszy dzień w życiu. Nie, to nie mecz z Barceloną ani impreza z super laską. Moja super laska właśnie prasowała dla nas ubrania, w których mieliśmy pójść na rozprawę. Wszystko od niej zależało. Próbowałem zachować spokój, ale gdy tylko pomyślałem o konsekwencjach i o tym, że coś może się nie udać, oddech momentalnie stawał się płytszy, serce zaczynało bić szybciej. Podszedłem do Victorii i mocno się w nią wtuliłem. Nie przerwała sobie pracy, ale poczułem jak się rozluźnia.
- Boję się - szepnąłem.
- Nie ma czego kochanie. Jack jest winny i poniesie w pełni konsekwencje swoich czynów.
- Jak to możliwe, że jesteś taka spokojna?
- Mam trochę więcej doświadczenia - odstawiła żelazko i odwróciła się. Na jej twarzy można było dostrzec minimalny uśmiech. Oczy miała smutne, ale... Takie jej. Takie prawdziwe. Miała rację. Ze względu na wiek, była o wiele dojrzalsza ode mnie. Ze względu na przeżycia także. Kochałem to w niej. Zawsze potrafiła mnie pocieszyć. Zawsze odnajdywała wyjście, nawet z największego gówna.
- I właśnie tego nie znalazłbym w żadnej innej kobiecie - powoli zbliżyłem swoje usta do jej warg. Delikatnie ująłem je w zęby i przegryzłem. Victoria wydała z siebie tylko cichy jęk. Musnąłem językiem jej wargi i dopiero wtedy pocałowałem. Ten pocałunek był tak słodki, pewny i szczery, że mógłbym dać wszystko, żeby trwał wiecznie. Ale nie mógł. Mieliśmy ważne zadanie do wykonania.
             Kiedy czekaliśmy przed naszą salą na rozprawę, w głowie ciągle powtarzałem sobie całą kwestię, którą miałem powiedzieć. Z rozmyślań wyrwał mnie nasz adwokat, najlepszy w Madrycie, którego poprzedniego wieczoru ubłagaliśmy, żeby poprowadził naszą sprawę.
- Witam serdecznie. Moje nazwisko Fernandez. Pan Ramos o ile się nie mylę - podał mi rękę.
- Dzień dobry. Wszystko się zgadza.
- Przeczytałem akta państwa sprawy i powiem tak... Wygląda to dobrze. Mam nadzieję, że już dziś pan Chambert wyląduje za kratkami i ja tego dopilnuję - uśmiechnął się łagodnie do Victorii. Gdy tylko przekroczyliśmy próg budynku sądu, cała jej pewność siebie i spokój zginęły przykryte strachem, ciągłym drżeniem rąk i szybkim oddechem.
- Mamy taką nadzieję - odpowiedziałem sztucznym uśmiechem i przyciągnąłem do siebie Victorię. Delikatnie pocałowałem ją w czoło.
- O jaka szczęśliwa rodzinka - jego głos sprawił, że na całym moim ciele pojawiła się gęsia skórka.
- Też mógłbyś mieć taką - pewny głos Victorii zadziwił mnie.
- Tylko z tobą, ale ty się puściłaś - szepnął, kiedy wraz z policjantami przeszedł obok nas.
- Radziłbym ugryźć się w język na sali sądowej. Państwa rozprawę poprowadzi dość surowy sędzia.
- Oczywiście...
W naszej sali sądowej unosił się zapach potu zmieszany ze strachem każdego oskarżonego. Na moje nieszczęście, w środku było pełno fotoreporterów, którzy robili nam zdjęcia zanim przekroczyliśmy próg. Szybko zajęliśmy nasze miejsca. Serce waliło mi jak oszalałe.
- Proszę wstać, sąd idzie - do moich uszu dobiegł znudzony głos sekretarki.
- Proszę usiąść.
Następne minuty były okropne. Sąd zaczął zbierać zeznania od Chamberta. Jak mnie ten facet wkurwiał... Cały czas kłamał, zwalał winę na nas...
Później do barierki podeszła Victoria. Widziałem jak nad jej ciałem panowały drgawki. Na całe szczęście powiedziała wszystko to, co mieliśmy zaplanowane. Sąd nie pytał o nic więcej.
Tak... Nadeszła moja kolej. Chciałem mieć to za sobą. Szybko stanąłem przy barierce, wziąłem głęboki oddech i czekałem cierpliwie na zbliżające się męczarnie.
- Proszę się przedstawić i powiedzieć coś o sobie - zmęczony głos sędziego do dziś obija się po moich uszach.
- Nazywam się Sergio Ramos... Urodziłem się 30 marca 1986 roku... Jestem piłkarzem Realu Madryt.
- Wszystko się zgadza... Czy zna pan oskarżonego?
- Niestety tak - odparłem stanowczo.
- Proszę opowiedzieć nam o tamtej sytuacji.
- Więc... - odchrząknąłem. - Byłem pod domem pana Chamberta gdy usłyszałem krzyki. Wszedłem do domu, poprosiłem syna pani Grand aby zadzwonił po policję... Sam poszedłem za krzykami i znalazłem panią Victorię... No i zaatakował nas pan Chambert.
- Co pan robił pod domem pana Chamberta?
- Między mną a panią Grand doszło do małej kłótni... Chciałem ją przeprosić.
- I wiedział pan, że będzie u swojego byłego męża?
- Domyśliłem się...
- Kim dla pana jest pani Victoria? - wzrok obrońcy Jacka ciągle lustrował mnie od stóp po głowę...
- Kiedy miałem problemy z alkoholem, była moją terapeutką.
- Nic więcej między wami nie ma?
- Dzisiaj jesteśmy parą.
- Parą?
- Jestem partnerem pani Grand.
- Wysoki sądzie... Pan Ramos miał powód, aby zaatakować mojego klienta. Może zaczął bać się o swoją pozycję? Może stracił pewność, że to on będzie u boku pani Grand?
- Wysoki sądzie, to są jakieś insynuacje, które nie dotyczą tej sprawy. Przypominam, ze to pan Chambert został oskarżony o usiłowanie zabójstwa moich klientów. Czy naprawdę stosunki między nimi są tak ważne?
- Panie Ramos... Jak pan zareagował widząc swoją partnerkę w takim stanie?
- Szczerze? Byłem przerażony... Bałem się, że ją stracę... Kocham ją i nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie obronił jej.
- Dlatego w formie obrony, zaatakował pan mojego klienta.
- O nie nie. To nie było tak! Chambert zaczął grozić nam... Miał nóż... Wszystko działo się tak szybko! Bałem się o nasze życie, więc starałem się odebrać mu nóż! Ja tylko uderzyłem go ciałem!
- I osiągnął pan sukces. Mój klient miał połamane żebra i...
- Połamane żebra?! A czym są połamane żebra co do ran zrobionych nożem?! Pamiątka w postaci blizny zostanie na zawsze!
- Proszę się uspokoić panie Ramos.
- Wysoki sądzie. Jak widać, pan Ramos w ogóle nie panuje nad sobą. Najpierw miał problemy z alkoholem, teraz z agresją... Myślę, że w tej całej sytuacji, mój klient jest najmniej winny.
Spojrzałem zdruzgotanym wzrokiem na adwokata. Miał tak zaskoczoną minę... Nagle w jego oczach pojawiła się iskierka nadziei.
- Wysoki sądzie, owszem, mój klient miał problemy z alkoholem. Związał się z własną terapeutką, a potem wykazał się ogromną odwagą i uratował jej życie. Jesteśmy tutaj, ponieważ niejaki Jack Chambert usiłował zamordować dwie osoby. Gdyby nie pan Ramos, byłby dziś oskarżony o morderstwo. Ale... Punkt widzenia dorosłego jest zupełnie inny niż małego, bezbronnego dziecka. Powołuję zatem na świadka, obecnego tutaj syna Victorii Grand.
Cała sala momentalnie ucichła. W oczach Victorii dostrzegłem strach i niepokój. Ale... Adwokat miał rację. Tylko David mógł nas uratować. Kiwnąłem tylko głową.
- Czy zgadza się pani, aby syn został przesłuchany?
- Tak... - odparła cicho.
Szybko usiadłem obok Victorii, a moje miejsce zajął David. Ledwo co jego głowa wystawała poza barierkę. Jeden z policjantów z uśmiechem na ustach przyniósł mu mały podeścik.
- Cześć mały. Opowiesz nam co się stało? - sędzia momentalnie przybrał maskę miłego i słodkiego dziadka.
- Oczywiście.
- Jakie są relacje pomiędzy tobą a tatą? Lubisz go?
- Bardzo lubię. W końcu to mój tata. Ale ostatnio bardzo się zmienił - powiedział smutnym tonem.
- Dlaczego?
- Odkąd mama go zostawiła, był jakiś taki smutny.
- A dlaczego mamusia zostawiła twojego tatusia?
- Bo tata znalazł dla mnie nową mamę. Ale ja jej nie polubiłem. Była dla mnie niedobra. Ciągle krzyczała. Chciałem do mojej prawdziwej mamy. I udało się. Mogłem do niej pojechać. Do Paryża. I tam poznałem Sergio. Jest suuuuperowy.
- Och to z pewnością. A co się stało tam u twojego tatusia w domku?
- Spałem sobie smacznie, ale obudził mnie jakiś taki zapach dziwny. Wokół było tak siwo... Przestraszyłem się. Założyłem swoje ubranka i pobiegłem do pokoju rodziców. Tata stał z nożem, a mama leżała na podłodze.
- Czy twój tata tłumaczył ci co się dzieje?
- Powiedział, że mamie zrobiło się słabo i musiała się położyć... Kazał mi iść na dół pobawić się.
- Ty szmato! - krzyknąłem. Nie potrafiłem dusić w sobie dłużej tych emocji.
- Panie Ramos. Ostatnie ostrzeżenie! Davidku, co było potem?
- Potem Sergio przyszedł do mnie. Powiedział, że mam zadzwonić na policję...
- Dobrze postąpiłeś... Czy tatuś uderzył cię kiedyś?
- Nigdy nie uderzyłbym własnego syna! - warknął w stronę sędziego.
- Niee... Tatuś jest fajny jak nie pije...
- Myślę, że to wszystko. Potrzebujemy trochę czasu na wydanie wyroku. Proszę nie opuszczać terenu sądu.
Bałem się. Mim, iż adwokat zapewniał nas, że wszystko będzie dobrze, cały trząsłem się. Victoria próbowała mnie uspokoić, ale emocje były silniejsze. Czekaliśmy dobre dwie godziny. David cały czas stresował się... Nie chcieliśmy kolejnej rozprawy. Pierwsza zostawiła nam uszczerbek na psychice, a co dopiero kolejne... Po 3 godzinach zostaliśmy wezwani z powrotem na salę. Dziennikarzy było jeszcze więcej niż na samym początku. Wszyscy chcieli zobaczyć co się stanie z Sergio Ramosem.
"Sąd w Madrycie oświadcza, iż pan Jack Chambert jest winny swojego postępowania. Zostanie przewieziony do Anglii i tamtejszym więzieniu odsiedzi karę pozbawienia wolności do lat 20.
Kluczowym dowodem w tej sprawie były zeznania syna poszkodowanej, Davida Granda.
Zamykam rozprawę. Proszę przenieść winnego do aresztu."
Te słowa do dziś brzęczą mi w uszach. Nie wiem... Nie pamiętam co się ze mną działo. Pamiętam tylko, że płakałem i przytulałem do siebie Victorię z synem... Nie chciałem ich puścić. Nie chciałem, żeby jakiekolwiek zło popsuło tą piękną chwilę.
Nasz adwokat mógł sobie dopisać kolejną rozprawę wygraną... My wygraliśmy o wiele więcej. Wygraliśmy szczęśliwe i spokojne życie. Na zawsze.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------





















Ło matko... Tyle się działo :D Kurcze... Ciężko jest mi kończyć bloga... Takie oficjalne podziękowania i pożegnanie zrobię w epilogu, ale tu chcę wam po prostu podziękować, że byliście :)

sobota, 2 maja 2015

Rozdział 19

            Wziąłem głęboki oddech. Pokój wypełniony był perfumami mojej Victorii. Przewróciłem się na drugi bok, żeby zbudzić księżniczkę pocałunkiem. Pogładziłem miejsce obok mnie. Było puste. Momentalnie otworzyłem oczy i wstałem z łóżka. Zapomniałem, że poprzedniego wieczoru zostawiłem swoje buty pod nim. Z towarzyszącym mi pędem potknąłem się o swoje Nike. Świat zwolnił, a ja z potwornym hukiem runąłem na podłogę. Nie panując nad swoim językiem zdołałem tylko krzyknąć: "KURWA!". Próbowałem podnieść się i kontynuować poszukiwania mojej bogini. Każda próba kończyła się potwornym bólem w klatce piersiowej i w kostce. Jeszcze tego brakowało... Musiałem chyba krzyknąć dość głośno, bo po chwili w drzwiach stała Lucy z Sandro. Victoria odbiegła zaraz po nich. Kiedy ją zobaczyłem, kamień spadł mi z serca. Położyłem głowę na podłodze i odetchnąłem z ulgą.
- Co tu się stało? - zaśmiał się Sandro.
- Jak byś się czuł, gdybyś obudził się, a Lucy nie byłoby obok ciebie? - natychmiast spoważniał
i kiwnął delikatnie głową.
- Przepraszam kotku - Victoria kucnęła obok mnie. Przeniosła moją głowę na swoje kolana.
- Gdzie ty byłaś?
- Chciałam zrobić nam śniadanie... Tak słodko spałeś, nie miałam serca cię budzić.
Westchnąłem głośno. Sandro pomógł mi wstać. Każdy krok sprawiał mi ogromny ból. Ledwo wyszedłem ze szpitala, a już miałem skręconą kostkę. Kiedy odsunąłem się od niego, spojrzał się na mnie dziwnie.
- Do kibla też ze mną wejdziesz? - zadrwiłem. - Poradzę sobie.
- Na pewno?
- Jeżeli sobie nie poradzi, to ja mu pomogę - Victoria szybko wstała z kolan i po chwili była tuż obok mnie. Uśmiechnąłem się szeroko. Dzieciaki tylko przewróciły oczami i poszły z powrotem do pokoju.
- Wiesz, że nie musisz? - spojrzałem jej prosto w oczy. Uśmiech z twarzy dalej mi nie zszedł.
- A nie chcesz, żebym ci pomogła? - przegryzła delikatnie wargę. Skacząc na jednej nodze i śmiejąc się wniebogłosy, weszliśmy do łazienki. Victoria pomogła mi zdjąć ubrania. Wskoczyłem pod prysznic. Kiedy przysunęła się do mnie, żeby podać mi mydło, wykorzystałem swoją przewagę zarówno wzrostową jak i wagową. Przed chwilą stała suchutka przed kabiną. Teraz - cała mokra całowała mnie w szyję. W tym wszystkim przeszkadzało mi tylko jej ubranie...
Po wszystkim z poważną miną wyszliśmy z łazienki. Adrenalina i podniecenie sprawiły, że całkowicie zapomniałem o bólu. Wzięliśmy świeże ubrania z sypialni i zeszliśmy do salonu. Przywitał nas śmiech Lucy. Taki prawdziwy, szczery śmiech.
- Łazienka wolna jakby co - zaśmiałem się i usiadłem na krześle.
- Dzięki, ale chyba wolimy tą drugą - dogryzła Lucy.
- Widzę, że z nogą lepiej - Sandro uśmiechnął się łobuzersko.
- Jakaś magiczna moc mnie uleczyła - zerknąłem ukradkiem na Victorię, która wznowiła przygotowywanie śniadania. Próbowała ukryć uśmiech, ale nie wychodziło jej to za dobrze.
Ale najważniejsze było to, że w końcu w domu panowała spokojna atmosfera. Mój skarb zrobił przepyszne naleśniki, za którymi tak tęskniłem... Później oglądaliśmy wspólnie jakiś film. Nawet nie pamiętam jego tytułu. No dobra... W ogóle go nie oglądałem. Myślałem o naszej wspólnej przyszłości. O tym, czy nasze życie będzie już spokojne, czy w końcu będę mógł wrócić do gry w... W Realu byłem skończony. Miałem przecież zacząć grę od grudnia... A przecież mieliśmy już luty. Można by rzec, że prawie koniec sezonu. Byłem pewien, że Carlo już dawno podpisał jakiś dokument kończący mój kontrakt z Królewskimi. Gościu nienawidził mnie. Moje potknięcie tylko ułatwiło mu wywalenie z klubu.
- O czym tak myślisz? - głos Victorii był jak kubeł zimnej wody.
- O nas skarbie - pocałowałem ją w głowę. Tą odpowiedzią chyba uspokoiłem ją. Wiedziałem, że w jej głowie plątały się myśli o jej mężulku i o przyszłej rozprawie. Chciałem zabrać chociażby jeden procent jej cierpienia...
Całą naszą czwórkę zdziwił dzwonek do drzwi. Zadbaliśmy, by nasze panie były bezpieczne i razem z Ramirezem poszliśmy zobaczyć, kto zaszczycił nas swoją obecnością.
- Kto tam? - krzyknąłem.
- Poczta - usłyszałem niepewny głos jakiegoś faceta. Otworzyłem drzwi. - Pan Sergio Ramos?
- Jak widać - odparłem chyba ciut za chamsko.
- List do pana - podał mi drżącymi rękami kopertę.
Już miałem zamknąć drzwi, ale listonosz zdążył krzyknąć.
- Jeszcze mam list dla pani Victorii Grant. Dostałem informację, że tu ją znajdę...
Victoria słysząc swoje nazwisko szybko podbiegła do drzwi. Szerokim uśmiechem powitała listonosza i odebrała od niego list. Potem jakby nigdy nic, wróciła na kanapę.
- A mogę jeszcze prosić o zdjęcie? - usłyszałem błagalny głos listonosza. Kiwnąłem tylko głową.
Szybko wyciągnął swój telefon i zrobiliśmy sobie selfie. Chyba dopiero po chwili dotarło do niego, kto stoi koło mnie.
- O kurcze, jeszcze pan Sandro - powiedział rozpromieniony. - To najlepsza praca jaką miałem - wyszczerzył się do chłopaka. Oni także zrobili sobie kilka zdjęć. - Niech pan przekona kolegę do naszych katalońskich barw - szepnął Ramirezowi do ucha na tyle głośno, żebym to usłyszał. Chłopak nie ogarnął o co chodzi, więc listonosz delikatnie rozpiął bluzę, pod którą znajdowała się najnowsza koszulka FC Barcelony.
- Nie ma co się wstydzić tych barw - puścił mu oczko.
- Niech pan to powie wszystkim tym Hala dzieciom... Z całym szacunkiem panie Ramos.
- Rozumiem. Też się czasami boję tych naszych "kibiców" - zarysowałem w powietrzu cudzysłów.
- Cztery miesiące oszczędzałem, żeby móc kupić sobie tą koszulkę - powiedział z dumą. - Od małego dzieciaka jestem Cule. O kurcze, pora na mnie - westchnął.
- Może jeszcze kiedyś się spotkamy - Sandro pomachał listonoszowi. Kiedy zamknąłem drzwi, spojrzałem się na niego niepewnym wzrokiem.
- Co cię tak cieszy? Jak się wszyscy dowiedzą, że mieszka u mnie Barcelończyk nie dadzą mi żyć.
- Widzisz Sergio... Ciebie rozpoznają wszędzie. Ale mnie, zwykłego gracza Barcy B, tylko prawdziwi fani potrafią poznać. A to był taki fan - uśmiechnął się do mnie i wrócił do salonu.
Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że w ręce dalej trzymam kopertę. Poszedłem usiąść obok Victorii. Jak się okazało, dostaliśmy takie same listy.
- Ja czy ty? - spytałem niepewnie.
- Może lepiej ty...
Niechętnie otworzyłem kopertę i zacząłem na głos czytać niektóre fragmenty listu:
"Sąd w Madrycie wzywa Pana Sergio Ramosa na rozprawę w sprawie bla, bla bla... Hmmm... Wystąpi Pan w roli świadka a zarazem oskarżyciela Pana Chamberta... bla, bla, bla... Rozprawa odbędzie się 24 lutego 2015 roku o godzinie 12:00 w sali numer 9. Obecność obowiązkowa."
- Przecież to jutro!
- No to zaczynamy zabawę - westchnąłem.
- Może uda się już za pierwszym razem? Mamy przecież tyle dowodów...
- Wiesz, jakie są na to szanse... Nazywałaś się Chambert? - zaśmiałem się, chcąc rozluźnić trochę atmosferę.
- Nigdy nie przyjęłam jego nazwiska - Victoria także rozluźniła się i pokazała swój prawdziwy śmiech.
Można by powiedzieć, że to był udany dzień... Wiedzieliśmy, że następny dzień miał zadecydować
o naszej przyszłości. O tym, czy jej były mąż pójdzie siedzieć. Cały wieczór obmyślaliśmy
w czwórkę kwestie, które mieliśmy powtórzyć następnego dnia. Kiedy skończyliśmy, było już po 22.
Poszliśmy się umyć i zmęczeni całym dniem, padliśmy na łóżko.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------























                                     Jak wrażenia po "19"? :D Może nie działo się zbyt wiele, ale mam nadzieję, że uda mi się fajnie opisać kolejny rozdział :) Ostatni rozdział... Tak. Muszę zakończyć tego bloga, ponieważ zaczyna mi brakować pomysłów. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to i będziecie ze mną na następnym blogu o Neymarze :)
CZYTASZ? ZOSTAW KOMENTARZ :)

sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 18

             Tygodnie mijały, a ja czułem się coraz lepiej. Victoria o dziwo także, przez co cały ten czas mijał odrobinę w lepszym nastroju. Po kilku dniach, mogłem pomału chodzić. Każdą wolną chwilę spędzałem u ukochanej. Widziałem jej radość za każdym razem, gdy tylko wychylałem głowę zza drzwi. Bałem się bardzo o Davida, o jego psychikę. W końcu na jego oczach, ojciec zadźgał matkę. Nie chciałem, żeby mały cały czas siedział w szpitalu. Niechętnie bo niechętnie, ale zdecydowałem się zadzwonić do rodziców Victorii. Nie przyznawali się do córki, ale mimo wszystko kochali wnuka. Nie musiałem długo ich namawiać, żeby zabrali go na kilka tygodni do Manchesteru.
Gdy cała nasz trójka była w miarę normalnym stanie, zaczęła odwiedzać nas policja. Starałem się jak najbardziej oskarżyć jej męża, tak, żeby na zawsze zgnił w więzieniu. On oczywiście wszystkiemu zaprzeczał, czym coraz bardziej mnie wkurwiał. Twierdził, że to był jakiś impuls, że w ogóle nie panował nad sobą i to wszystko moja wina, że ich związek się zepsuł.
- Przepraszam Sergio - wyszeptała Victoria, gdy leżeliśmy wtuleni w siebie na jednym ze szpitalnych łóżek.
- Za co skarbie? - powoli podniosłem się na łokciach i spojrzałem na nią z przerażeniem.
- Za to, że mnie poznałeś... Gdyby nie ja, nigdy byś tutaj nie wylądował - łzy zaczęły płynąć po jej policzku.
- Nawet tak nie myśl! Zawsze są jakieś plusy. Gdybym ciebie wtedy nie poznał, dzisiaj byłbym najsmutniejszym facetem na tej planecie. Zapewne dalej bym chlał, nie miałbym żadnej rodziny. Dałaś mi tyle szczęścia, że ta jedna, mała wpadka nie liczy się - pocałowałem ją w czoło.
W głowie kołatało mi się mnóstwo myśli. Victoria miała po części rację... Ale starałem się mimo wszystko trzymać swojej wersji.
Po dwóch tygodniach zostaliśmy wypisani ze szpitala. Victoria dopełniała wszelkich formalności, a ja jak to ja, kłóciłem się z Sandro, kto ma prowadzić auto. Chłopak zaczął dawać takie argumenty, że musiałem zejść z pola bitwy pokonany. Z podniesioną głową wziął kluczyki od mojego Porshe i usiadł za kółkiem. Gdy zobaczyłem Victorię przy drzwiach wejściowych, szybko podbiegłem do niej i pomogłem dojść do samochodu. Niby wszystko było już okej, wyniki miała w normie, ale była bardzo zmęczona. Można wręcz powiedzieć, że gasła w oczach. Widziałem to ja, Sandro a nawet Lucy. Baliśmy się o nią. Jako jeszcze młody chłopak, nie miałem problemów z powrotem do zdrowia. Ona, jako dojrzała kobieta, ledwo co sobie radziła. Wsiedliśmy do samochodu. Victoria z udawanym uśmiechem starała się zmniejszyć nasze obawy.
Gdy dojechaliśmy do mojego mieszkania, drzwi otworzyła nam Lucy. W jej oczach błyszczały iskierki strachu i niepewności, ale na twarzy promieniał zupełnie szczery uśmiech. Podbiegła do Victorii i przytuliła ją delikatnie, chcąc przekazać całą swoją pozytywną energię. Chyba w jakimś minimalnym stopniu udało jej się. Potem zawisła na mojej szyi. Zaczęła szeptać, jak to bardzo dziękuje Bogu, że jesteśmy cali. Na stole czekał już na nas wspaniale pachnący obiad. Lucy postarała się, to trzeba przyznać. Właściwie, co by nie przygotowała, na pewno było to lepsze od szpitalnego jedzenia, które wychodziło nam już bokiem. Swoją porcję zjadłem w błyskawicznym tempie. Zupełnie inaczej było z Victorią. Coś podziobała, poprzekładała jedzenie... Nic prawie nie zjadła. W ciszy patrzyliśmy na każdy jej ruch.
- Dzięki Lucy, pyszne było - skłamała, wstała od stołu i poszła do pokoju.
- Nie jest dobrze - jęknąłem. Ukryłem twarz w dłoniach. Walczyłem z całych sił, aby się nie popłakać.
- Dopiero co wróciła do domu. Była bliska śmierci... Daj jej trochę czasu Sergio - Sandro dotknął mojego ramienia.
- Ile?! Dzień? Tydzień? Rok? - wrzasnąłem. Zacząłem tracić nad sobą panowanie.
- Ile to nie potrwa, Victoria ma nas. Ma mnie, Sandro, Davida i przede wszystkim ciebie. Będzie walczyła, żeby powrócić do normalnego życia. Zrobi to dla nas.
- A ty skąd to możesz wiedzieć?!
- Bo sama jeszcze rok temu leżałam pijana i naćpana na ulicy. Też musiałam zacząć walczyć, żeby teraz być tutaj z wami, a nie trzy metry pod ziemią - zmroziła mnie wzrokiem. Tak bardzo się zmieniła od naszego pierwszego spotkania. Wszystko dzięki Ramirezowi. Zrobił z niej prawdziwą, dojrzałą kobietę.
- Przepraszam Lucy... Poniosło mnie.
- Stary, idź się połóż. My trochę ogarniemy mieszkanie - kiwnął głową Sandro.
- Nie będziecie u mnie sprzątać, proszę was...
- A my ciebie prosimy, żebyś trochę odpoczął - Lucy podeszła do mnie i przytuliła mnie.
Posłusznie wykonałem ich prośbę. Poszedłem do łazienki i wziąłem szybki prysznic. Ubrałem swoje stare rzeczy i ucieszyłem się, że mogę być już w domu. Zamiast pójść prosto do pokoju, poszedłem po coś do picia. Niestety albo stety, natrafiłem na dziwną rozmowę dzieciaków. Wychyliłem się zza framugi, żeby lepiej ich słyszeć. Lucy siedziała na kolanach Sandro. Była bardzo smutna.
- To miała być taka wesoła nowina. Wszystko miało być już okej - załkała. Sandro pogłaskał ją po głowie.
- Wszystko się ułoży kochanie. Potrzebują trochę czasu. A póki dalej mnie chcesz, ta wiadomość może poczekać - uśmiechnął się do niej i czule pocałował. Poczułem się jak intruz. Nie chciałem ich podglądać w takiej intymnej scenie. Odechciało mi się pić. Kiedy wszedłem do swojej sypialni, spodziewałem się, że będę sam. Victoria miała przygotowany pokój tylko dla niej. Jej widok ucieszył mnie. Nie potrafiłbym tamtej nocy spędzić samotnie. Wszedłem pod kołdrę. Czułem ciepło bijące od Victorii. Brakowało mi jej. Oparłem brodę na jej ramieniu i zacząłem wysłuchiwać jej równomiernego oddechu. Zastanawiało mnie jednak, co chciały nam powiedzieć dzieciaki...
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------















Tak więc wróciłam moi kochani ;) Jako iż skończyły się egzaminy, mam teraz duuuużo czasu na pisanie :) Widziałam, że pomysł z blogiem filmowym nie spodobał się wam, szkoda... No ale taka wasza decyzja ;) Planuję tutaj jeszcze... No, może z 3 rozdziały. Nie chcę tego bloga na siłę przedłużać, zwłaszcza, że chyba przestał wam się podobać... Ale ja was rozumiem ;) W końcu to jest taka pokręcona historia :D

sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział 17

             Gdy tylko się ocknąłem, wziąłem wielki haust powietrza. Świat wokół mnie wirował. Już nie byłem w tym idealnym świecie, wróciłem na ziemię, by znowu sprostać problemom i wykorzystać daną mi szansę. Daną nam. Potrzebowałem naprawdę długiej chwili, żeby obraz przed moimi oczami wyostrzył się. Nade mną stały trzy osoby: lekarz, Sandro i Lucy. Miał łzy w oczach. Moja mała Lucy... Tak długo jej nie widziałem. Minął może miesiąc, ale wydoroślała i nie była już dzieckiem, tylko młodą kobietą. Tak bardzo chciałem zetrzeć z jej twarzy te łzy. Wstać, przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Oszukałbym i ją i siebie. Próbowałem się podnieść, ale każdy ruch przerywał mi przerażający ból. Stłumiłem krzyk i osunąłem się z powrotem na łóżko.
- Nie wstawaj - Lucy pochyliła się nade mną i pocałowała mnie czule w czoło.
- Witamy z powrotem - Sandro uśmiechnął się z ulgą. - Jak się spało?
- Chyba nie chciałbym ponownie przeżywać takiego snu - mój głos był taki cichy i spokojny. Tak, jakbym nie został pchnięty nożem. - Długo tu jestem?
- Tylko tydzień - w końcu odezwał się lekarz. - Miał pan ogromne szczęście. Kilka centymetrów w bok i nie byłoby pana z nami.
- Dziękuję - szepnąłem.
- Nie dla nas te podziękowania tylko dla tego małego, co zadzwonił po policję - uśmiechnął się
i wyszedł z sali. Otworzyłem szeroko oczy.
- Co z Davidem?! - próbowałem się poderwać, ale znowu przeszywający ból przyszpilił mnie do łóżka.
- Z małym wszystko w porządku - powiedział niepewnie Sandro. Spojrzał ukradkiem na Lucy. Ta zła wiadomość wisiała w powietrzu.
- A co z Victorią? - wiedziałem, co zaraz powie. A przynajmniej tak mi się wydawało.
- Ona...
- Ona musi żyć! - zebrałem całe siły na ten krzyk.
- I żyje - szybko dopowiedziała Lucy. Od razu nabrałem nadziei. - Ale jest w bardzo złym stanie. Lekarze dają jej tylko 40 procent szans na przeżycie - kolejne łzy spłynęły jej po poliku.
- Ale szanse są - jęknąłem. Teraz to ja płakałem.
- Teraz stary musisz odpocząć, bo w takim stanie to jej nie pomożesz - powiedział Sandro. Miał niestety rację. Póki byłem przyszpilony do łóżka, jedyne co mogłem robić, to niszczyć swoją psychikę. Chłopak wziął pod rękę Lucy i wyszli. "Dlaczego to wszystko mi się dzieje?".
Kilka dni później, byłem w na tyle dobrym stanie, żeby móc się podnieść. Całe szczęście. Plecy od ciągłego leżenia tak mnie bolały, że ten ból był chyba gorszy od bólu po nożu. Codzienne wizyty dzieciaków, lekarza męczyły mnie, ale nie miałem odwagi im o tym powiedzieć. Martwili się i byłem im za to wdzięczny. Cały czas powtarzali, że wszystko będzie dobrze, mam się nie martwić... Ale gdy tylko zostawałem sam, resztkami sił podnosiłem koszulę i patrzyłem na swój szpetny brzuch. Wielka blizna ciągnęła się przez całą jego szerokość. Modliłem się w głębi duszy, abym dalej mógł grać w piłkę. Ten sport to całe moje życie. Ale gdy tylko myślałem o piłce zamiast o Victorii, serce aż mnie bolało. Myśl, że mógłbym ją stracić była okropna.
- Czym się pan tak przejmuje? - nawet nie zauważyłem, kiedy do sali wszedł lekarz.
- A jak pan myśli?
- Zapewne martwi się pan, o panią Grand - lekko się uśmiechnął. - Nic nie mogę obiecać, ale jej wyniki się poprawiają, niedługo będziemy starali się ją wybudzić.
Gdy zobaczył błysk w moich oczach, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Poprawił mi tą wiadomością humor. Już miał wyjść, gdy przypomniałem sobie o najważniejszym.
- A co z jej mężem? Żyje?
- Na wasze nieszczęście tak. Ale może być pan spokojny. Za to, co wam zrobił, posiedzi bardzo długo.
- Mam taką nadzieję panie doktorze. Jeszcze jedno... Mógłbym zobaczyć się z Davidem?
Kiwnął tylko głową i wyszedł. Z lekkim bólem podniosłem się i poprawiłem sobie poduszkę. Usłyszałem jakąś zadymę za drzwiami. Tak, to zdecydowanie David. Ledwo co zdążyłem z powrotem opaść na łóżko, a już chłopiec wbiegł do mojej sali.
- Seeeeeeergio - wskoczył na łóżko. Syknąłem głośno, przez co przestraszyłem go.
- Spokojnie, nic się nie stało - przytuliłem go do siebie. Szybko położył się obok mnie. Poczułem się taki mały i bezsilny, gdy zobaczyłem jego śliczne oczy i ten uśmiech...
- Tak się cieszę, że wyzdrowiałeś - wyszczerzył się.
- Wszystko dzięki tobie szkrabie - pocałowałem go w czoło.
- A co ja takiego zrobiłem? To panowie lekarze zrobili ci zastrzyk.
- Ale to ty mnie posłuchałeś i zadzwoniłeś po policję - rozczochrałem jego fryzurkę. - Dziękuję ci za to. Ja, mamusia i... tatuś - ostatnie słowo musiałem powiedzieć. Jak bardzo bym nie chciał, to musiałem. - Widziałeś się już z mamusią?
- Jeszcze nie. Czekałem na ciebie.
- Na mnie? A to dlaczego?
- Jesteś dla mnie ważny. Dla mamusi też. Ucieszy się, jak oboje do niej przyjdziemy.
Jaki on był mądry... Lekarz tak samo szybko jak wyszedł, tak samo szybko wrócił i zabrał Davida. Spytałem go, kiedy moglibyśmy zobaczyć Victorię. Spokojnym tonem odpowiedział, że za kilka dni. Ucieszyłem się. David także.
Po kilku dniach, zaczynałem powoli wstawać. Przy moim łóżku stał wózek, ale jeszcze nie potrafiłem do niego dojść. David zaprzyjaźnił się z Sandro i Lucy. Teraz nikt mnie nie odstępował na krok. Śmialiśmy się, graliśmy w karty. Kiedy lekarz przyszedł po nas... Bałem się. Naprawdę bałem się.
Z pomocą Ramireza usiadłem na wózku. Pojechaliśmy pod salę Victorii.
- Może was nie poznać - uprzedził lekarz, zanim weszliśmy do środka.
- Na pewno nas pozna! - krzyknął David.
- Nie męczcie jej - powiedział niby do nas, ale patrzył prosto na Davida. Kiwnął leciutko głową. Doktor pchnął drzwi i wjechałem do mojej ukochanej. Wyglądała jak śpiąca królewna. David na palcach podbiegł do jej łóżka i pocałował ją w policzek. Też tak chciałem... Ja mogłem jedynie podjechać do niej i ująć jej dłoń. Uważając na każdy ruch, podniosłem ją do ust i złożyłem na niej pocałunek. Victoria poruszyła się i powoli otworzyła oczy.
- Mama... - powiedział z niedowierzaniem David.
- David... - jęknęła cicho. Spojrzała na syna i łzy zaczęły płynąć powolnym strumieniem po jej poliku. Chciała się poruszyć, ale ból także ciążył na niej. Doskonale wiedziałem, co czuła. Niepewnie poruszyłem się. Jej wzrok spoczął na mnie.
- Ja jestem... - byłem pewny, że wizja z Zaświatów sprawdziła się.
- Przecież poznaję cię Sergio - zaśmiała się delikatnie.
- Nie pozwolę cię więcej skrzywdzić - spojrzałem prosto w jej oczy. Wiedziała, że nie kłamię. Wiedziała, że będę jej strażnikiem do końca naszych dni. David zerkał to na mnie, to na mamę
i zaczął się głośno śmiać. Zrobiłem to samo. W końcu... Czy mogło stać się coś gorszego?
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------






















Jak wrażenia po "17" :) Życzę wam kochani czytelnicy Wesołych Świąt, smacznego jajka, żebyśmy przeprosili i wybaczyli, mokrego Dyngusa... I wgl wszystkiego naj naj najlepszego :)
Zachęcam także do wzięcia udziału w ankiecie. Nowy projekt polegałby na tym, że tak +/- raz w tygodniu, wrzucam rozdział, w którym opisuję wybrany przez was lub przeze mnie film :) Robię jego krótki opis i daję wam swoją ocenę :) Chcę przez to zachęcić was to oglądania mało znanych filmów :) Ale także, chcę się z wami podzielić moją pasją :D

poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 16

                Zacznijmy doceniać co mamy. Nigdy nie wiemy, kiedy możemy stracić najważniejszą osobę w życiu. Ja właśnie do takich wniosków doszedłem, gdy obudziłem się w raju. Dosłownie.
W swoim pierwszym odruchu zacząłem rozglądać się za Victorią. Prawo, lewo... Nigdzie jej nie było. Wszystko zaczęło układać się w jedną całość. Spojrzałem na swój nagi tors, na którym nie było nawet śladu po bójce z mężem mojej ukochanej. Lekko oszołomiony zacząłem swój spacer. Stąpałem bosymi stopami po miękkiej, zielonej trawie. Wspaniałe uczucie. Niebo było błękitne, ptaki śpiewały, drzewa kołysały się pod wpływem delikatnych podmuchów wiatru. To miejsce było piękne i zarazem straszne. Niby idealny świat, a jednak ta idealność była przytłaczająca. Męczyła moją psychikę. Po kilkugodzinnym spacerze, zmęczony poszukiwaniami, usiadłem pod jabłonią. Jej cień osłaniał mnie przed palącym słońcem. Nawet nie wiem kiedy zamknąłem oczy, a potem odpłynąłem.
Kiedy otworzyłem oczy, o dziwo nie zrobiło się ciemno. Może słońce delikatniej głaskało moją skórę, ale dalej był dzień. Wokół jabłoni unosił się zapach perfum Victorii. Czy to już obsesja? A może jakieś zwidy? A jeśli moja ukochana tędy przechodziła? Tyle pytań i żadnej odpowiedzi.
Postanowiłem kontynuować poszukiwania. Wiedziałem, że jestem na straconej pozycji, nie znałem tych terenów. Mogłem kręcić się w kółko i o tym nie wiedzieć. Mijały kolejne godziny. Miałem wszystkiego dość. Upadłem na kolana i spojrzałem ze łzami w oczach w niebo.
- Boże gdzie ja jestem?! - załkałem. - Błagam zabierz mnie stąd, albo daj mi to, po co przyszedłem!
- Cierpliwości synu, cierpliwości - usłyszałem łagodny kobiecy głos. Jakoś od razu mnie uspokoił. Wytarłem dłonią łzy i kontynuowałem dialog z nieznajomą.
- Kim jesteś?
- Jestem boginią Zaświatów Sergio - no pięknie, jeszcze mnie znała.
- Jakich Zaświatów?! Ja chcę być z powrotem na ziemi! Razem z moją ukochaną!
- Ona też tutaj jest - otworzyłem szeroko oczy. A więc nie wydawało mi się... Moje przeczucie się sprawdziło!
- Powiedz mi gdzie!
- Tego musisz się sam domyśleć. Ona jest w ważnym miejscu dla was obojga. Czeka na ciebie, ale jest w potwornym stanie. Czas tyka.
- To mam być cierpliwy, czy się spieszyć?!
- Cierpliwość nie oznacza spowolnienia. Cierpliwość ma za zadanie uspokojenie umysłu. A teraz biegnij po swoją boginię...
- Czekaj! Czym są Zaświaty!?
- Etapem pomiędzy życiem a śmiercią Sergio. Miejscem pięknym, ale zgubnym. Macie szanse wrócić do normalnego życia. Dostajecie ode mnie ten podarunek. Ale jeżeli go zmarnujecie, wasze ciała pozostaną żywe na ziemi, a dusze będą się błąkać po moim raju, aż was wykończą i psychicznie i fizycznie. W końcu umrzecie i traficie tam, gdzie wasze miejsce - jej głos był niby łagodny, ale władczy, taki, jaki nie znosił sprzeciwu.
- Dziękuję. Na pewno wykorzystamy tą szansę - co innego miałem powiedzieć? Te słowa jako pierwsze narzuciły mi się na język.
- Żegnaj Sergio Ramosie. Pamiętaj o podejmowaniu słusznych decyzji.
Przez krótką chwilę zastanawiałem się nad znaczeniem słów "bogini". Chodziło jej o decyzje w Zaświatach? A może o nasze ludzkie życie? W głowie nagle mi pojaśniało. Pewny każdego swojego ruchu wstałem i zacząłem biec prosto przed siebie. Biegłem przez kilka godzin po rajskich łąkach, aż dotarłem do celu. Wydawało mi się, że mam deja vu... Dosłownie. Przede mną stał nasz ośrodek. Nasz ukochany ośrodek, w którym się poznaliśmy. No tak... Dlaczego ja na to nie wpadłem? Ostatkami sił wbiegłem do środka przypominając sobie słowa bogini. Przeszukiwałem wszystkie pokoje, sale wykładowe, ale nigdzie jej nie było.
- Victoria! - zacząłem krzyczeć. Wydawało mi się, że słyszę jakiś cichy, stłumiony jęk i starałem się podążyć za nim. Nogi kierowały mnie do ostatniej sali. Do sali, w której nigdy w sumie nie byłem. Otworzyłem drzwi i przeszedł mnie potworny dreszcz. Tą salą była sypialnia dla pracowników. Na środku stało ogromne łóżko. Zdecydowanie stamtąd wydobywały się te jęki. Podszedłem bliżej i błyskawicznym ruchem podniosłem kołdrę. Czemu mnie ten widok nie zdziwił?
- Kim ty jesteś?! - krzyknęła moja ukochana. U jej boku leżał jej mąż... To tak bolało...
- Victoria, skarbie to ja Sergio - tak bardzo chciałem ją przytulić...
- Weź spieprzaj! Nie znam cię! - spojrzałem na jej męża. Miał zadowoloną minę, co było odpowiedzią na pytanie, które właśnie chciałem zadać.
- Chyba musicie sobie coś wyjaśnić - zaśmiał się szyderczo i wyszedł z pokoju.
- Victoria - usiadłem obok niej. -  Naprawdę mnie nie pamiętasz? Pomagałaś mi tutaj. Pomagałaś mi, kiedy ja wolałem pić!
- Naprawdę cię nie znam... Nie mam szczególnej pamięci do swoich pacjentów, przykro mi...
"Pamiętaj o podejmowaniu słusznych decyzji Sergio. Przekonaj ją."
- Jesteś szczęśliwa ze swoim mężem?
- Co za pytanie! Oczywiście, że tak!
- Ale to zniknie - pogłaskałem ją po policzku. - On cię zdradzi, zostawi...
- Nigdy!
- Uwierz mi - spojrzałem jej w oczy. - Zrób to dla nas...
- Mąż mnie kocha, nie zostawię go.
- A co z Davidem?
- Kim?
- Waszym synem... Na ziemi on na nas czeka. Przekonałaś mnie do swojego syna, pamiętasz?
- Ja nie mam syna. Coś musiało ci się pomylić.
- Czy nie wydaje ci się, że to wszystko jest za piękne? Takie... idealne?
- Chyba o to chodzi w życiu, prawda?
- Nie zawsze. Czasami musimy doznać bólu, aby być szczęśliwym. Twój mąż mnie poznał. Konkurujemy ze sobą na ziemi o najwspanialszą kobietę jaką Bóg stworzył. O ciebie. I on jest przekonany, że nie wrócisz tam ze mną...
- Przecież my jesteśmy na ziemi, ty bredzisz - zaśmiała się.
- Jesteśmy w Zaświatach kochanie. Pamiętasz co się działo zanim tu trafiliśmy? Twój mężulek zadźgał i ciebie i mnie nożem. Ale mogę mu to wybaczyć.
- Nie wiem co brałeś, ale uzależnienie od narkotyków jest w sali obok - znowu się zaśmiała. Starałem się utrzymać minę jak najbardziej poważną. Ostatnia szansa. Jeżeli mi choć odrobinę ufa, pozwoli mi na decydujący gest.
Przybliżyłem swoją twarz do jej twarzy. Dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów. Czułem już jej słodki oddech na moich ustach. Byłem w połowie sukcesu. Teraz tylko jeden ruch...
Nasze usta złączyły się w szalonym pocałunku. Ja pragnąłem jej, ona mnie. Wszystko układało się znakomicie. Do pokoju wrócił jej mąż, przerażony zaistniałą sytuacją. Patrzyłem na niego rozbawionym wzrokiem. Po chwili w pełni oddałem się uczuciu. Świat wokół nas zaczął wirować i nie wiem skąd znalazłem się w szpitalnej izbie przyjęć.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------























Wedle waszego życzenia, nie uśmierciłam ich :) Jeżeli obrazy z rozdziału wydają się wam znajome... To bardzo dobrze :) Ten rozdział miał odrobinę przypominać fragmenty z Domu Nocy i miał wam pokazać prawdziwe wartości :)
Wszystkiego najlepszego Sergio <3


niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 15

                  Tak bardzo chciałem tam wbiec. Naprawdę. Ale coś mnie trzymało przed drzwiami. Nie pozwalało mi wejść do środka. Tak, jakby los pragnął, aby ta sytuacja sama się wyjaśniła. Walczyłem ze swoim sercem i rozumem. Pierwsze podpowiadało: "Walcz". Drugie mówiło: "Spieprzaj i to prędko". Ale ja jestem Sergio Ramos. Nigdy się nie poddaję. Wziąłem głęboki oddech i gdy usłyszałem kolejny stłumiony krzyk Victorii, już bez wahania wyważyłem drzwi. W domu unosił się odór alkoholu, papierosów i potu. Okropność. Po chwili do tych zapachów dotarł smród bólu i strachu. Właściwie od mojego wtargnięcia do tego domu... Zrobiło się strasznie cicho. Aż za cicho.
Ostrożnie rozglądałem się po kątach, czekając na najgorsze. Nagle nie wiadomo skąd koło moich nóg znalazł się David. Był cały we krwi. Spojrzałem na niego przerażonym wzrokiem i pomału kucnąłem obok niego. Nie płakał. Przynajmniej nie w tamtym momencie.
- David - szepnąłem do niego. - Co się stało?
- Tata się trochę zdenerwował. Ale spokojnie, wszystko dobrze - te słowa wywołały u mnie dreszcze.
- To dobrze... David, wyjdź na dwór i zadzwoń na policję - podałem mu komórkę.
- Ale nie jest potrzebna...
- David, to taka moja mała prośba - uśmiechnąłem się sztucznie. Niechętnie wyszedł z mieszkania. Wstałem i wytarłem brudne od krwi ręce i koszulkę. Dom nie był taki duży, ale chwilę zajęło mi obejście połowy. Na podłodze było pełno śladów krwi. Wyobrażałem sobie najgorsze.
Moje przypuszczenia były słuszne. Gdy uchyliłem drzwi od sypialni, zobaczyłem ciało Victorii oparte o łóżko. Nie ruszała się. Szybko podbiegłem do niej. Była zimna, ale oddychała.
- Victoria kochanie - łzy spływały mi po policzkach. Dotknąłem jej sinych warg. - Skarbie proszę obudź się. Proszę.. - szepnąłem.
- Nie licz na to - usłyszałem chropowaty, spity głos mojego rywala. Zacisnąłem powieki i delikatnie pocałowałem dłoń mojej księżniczki. Z miną buntownika podniosłem się i spojrzałem prosto na byłego Victorii.
- Dlaczego?
- Na mazgaj się śmieciu - zaśmiał się. W ręce trzymał nóż. No tak... Byłem na straconej pozycji. Modliłem się, żeby David zadzwonił po policję. Wtedy wystarczyło tylko się bronić. Ale jeżeli tego nie zrobił... Moja śmierć była prawie pewna. Otarłem spływające po polikach łzy i pewnie stanąłem na wprost mojego rywala.
- Nie jestem śmieciem - warknąłem. - Dlaczego to zrobiłeś?
- Powiedzmy, że nie lubię puszczalskich szmat - zaśmiał się szyderczo.
- Victoria nigdy nie była, nie jest i nie będzie puszczalską szmatą - zmroziłem go wzrokiem. Gra na czas...
- No popatrz, a z tobą się pieprzyła w Paryżu - zaczął bawić się nożem.
- Ale to było zanim się dowiedziałem, że ma męża! - krzyknąłem.
- To akurat nie ma znaczenia - zrobił krok w moim kierunku. - Mam taką ochotę... Zabić cię - wiedziałem, że to będzie koniec. Ostatnie spojrzenie na Victorię... Była taka bezradna.
- Zadzwoń chociaż po karetkę - nie hamowałem łez. - Ją da się jeszcze uratować!
- Takie suki powinny spalić się w piekle - nie wytrzymałem. Jak zginąć, to z honorem. Rzuciłem się na niego, co trochę go zaskoczyło. Uderzyłem w niego cały ciałem. Przewrócił się, ale to był tylko chwilowy sukces. Szybko się podniósł. W jego oczach skumulowała się taka złość... Zaczął cisnąć nożem w moim kierunku. Cały czas odskakiwałem. Chwyciłem broń i uderzyłem go. Krzyknął, ale nie poddawał się. Coś... Ktoś... Jęknął za moimi plecami... VICTORIA! Odwróciłem się w jej kierunku i na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech, kiedy zobaczyłem, że żyje. Oddycha i jest przytomna. Miała pusty wzrok... Patrzyła się w nicość. Mój odwrót był błędem. Poczułem nagle dziwne ukłucie.Spojrzałem na swoją koszulkę. Czerwona plama krwi z każdą sekundą powiększała się. Świat zaczął wirować, upadłem na kolana. Może to stereotypowe, ale naprawdę zobaczyłem światło... Ale starałem się z całych sił wrócić do świata żywych. Nie dla siebie. Dla Victorii. Musiałem jej pomóc. I dla mojej siostrzyczki... Pragnąłem być na jej ślubie. Jak ja za nimi wszystkimi tęskniłem... Zanim upadłem na podłogę, spojrzałem ukochanej w oczy. Tym jednym spojrzeniem chciałem tak wiele jej przekazać... Że ją kocham, że jest tą jedyną, że nigdy jej nie opuszczę... Chyba zrozumiała to. Chwyciła moją dłoń i zamknęła oczy. Zrobiłem to samo. Tylka ja i ona. Nic wokół nas. Tylko nasze zimne, na wpół martwe ciała.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


















Sorki, że tyle czekaliście i że taki krótki rozdział... Ale przed egzaminami strasznie nas męczą :/ Mam nadzieję, że ten rozdział przypadł wam do gustu mimo... mrocznego charakteru :D