czwartek, 14 maja 2015

Epilog


             "Tak" - słowo, które odmieniło moje życie o 180 stopni. Do dziś brzęczy mi w uchu. Wszyscy zebrani w kościele nie potrafili ukryć radości. Jedno słowo... Tylko jedno, a potrafi zmiękczyć każdego. Cóż... Kto by się tego spodziewał? Później nastąpił pocałunek. Słodki, pełen namiętności... Łzy mimowolnie opuściły moje oczodoły i zaczęły spływać po polikach. W końcu nie codziennie wydaje się siostrzyczkę za mąż.
- Ślicznie wyglądasz skarbie - szepnąłem do panny młodej. Była to chyba jedyna okazja tamtego dnia, bowiem Lucy nie chciała odstąpić od Sandro nawet na krok.
- Dziękuję... Dobrze zrobiłam? - spytała niepewnie.
- Jeżeli czułaś, że dobrze robisz... Jeżeli go kochasz... To postąpiłaś słusznie.
- Nawet nie wiesz jak się bałam twojej reakcji.
- Nawet nie wiesz jak ja się bałem tego co powiedzieć - zaśmiałem się.
- Myślę, że na sali jest jeszcze jedna kobieta, która chciałaby to przeżyć - szepnęła. Spojrzałem na nią zdziwionym wzrokiem. Doskonale wiedziałem, o kogo jej chodzi... Ale czy ja byłem na to gotowy? Czy aby na pewno byłem świadom swoich uczuć do tej jedynej? Głupie pytanie... Kochałem ją...
Ale czy ona tego chciała?
- Pięknie razem wyglądają - na twarzy Victorii pojawił się delikatny uśmiech. Usiadłem obok niej
i  mocno przytuliłem.
- Dzięki tobie wyszła na ludzi - delikatnie dotknąłem jej ręki.
- Gdyby nie ty, nie byłoby jej tu dzisiaj. Nie miałaby takiego wspaniałego męża. Nie zaczynałaby niedługo studiów... To twoja zasługa Sergio.
- Gdyby nie ty, nie wiadomo czy dziś żyłaby - tym  argumentem wygrałem naszą wojnę na słowa. Owszem, dzięki mnie, Lucy miała ogromne szanse rozpocząć wspaniałe życie, ale to Victoria uratowała ją od życia na ulicy.
- Myślisz... Albo nie... To głupie - zaśmiała się nerwowo.
- Dokończ.
- Myślisz, że my też moglibyśmy kiedyś...
- Wziąć ślub? - kiwnęła tylko głową. Cała zrobiła się czerwona. - Myślę, że jeżeli tylko będziesz gotowa, będziemy mogli o tym pomyśleć - chyba powiedziałem coś, dzięki czemu Victoria poczuła ogromną ulgę. Szybko znalazłem odpowiedź na dręczące mnie pytanie. Viki chciała spędzić ze mną resztę życia. A ja bardzo chciałem spełnić jej marzenie.

                                                                               *

                "Tak, jestem gotowy" - zdanie, które totalnie zmieniło moje życie. Chwyciłem leżące na stoliku pióro i drżącymi rękami otworzyłem je. Jeszcze raz, na spokojnie przeczytałem pismo, od którego wszystko zależało. Victoria delikatnie dotknęła mojego ramienia czym dała mi znak, że jest ze mną. Bardzo potrzebowałem jej wsparcia i dziękowałem Bogu, że mam taką wspaniałą kobietę obok siebie. Wziąłem głęboki oddech i pewnym ruchem złożyłem swój podpis w wyznaczonym miejscu.
- Gratulujemy panie Ramos - Bartomeu wyciągnął w moją stronę rękę. Szybko ją uścisnąłem. Emocje momentalnie opadły. Kurcze, kto by się spodziewał... Że ja, Sergio Ramos zagram w Barcelonie?
- Dziękuję za ofertę i kredyt zaufania. Wiem, że było dużo argumentów, aby tej oferty nie składać... Ale bardzo dziękuję za uratowanie kariery. Nie zawiodę klubu.
- Mamy taką nadzieję. Jeżeli jest pan gotowy, zapraszamy na oficjalną prezentację - Josep uśmiechnął się łagodnie. Zero presji, zero wrzasków... Prawdziwa domowa atmosfera rodem z Camp Nou.
- Oczywiście, że jestem gotowy - uśmiechnąłem się szeroko i wziąłem pod ramię Victorię.
Szybko przeszliśmy drogę dzielącą biuro od stadionu. Koszulka z wyszytą "4" i moim nazwiskiem już wisiała na jednym z wieszaków. Dotknąłem delikatnie herbu... Poczułem się jak zdrajca. Całe życie w Madrycie, a tu nagle odejście do największego wroga...
- Nie jesteś zdrajcą. Nie zdradziłeś swoich barw... To klub ciebie zdradził i bał się zaryzykować. Tutaj zaczynasz wszystko na nowo. Twoja karta jest czysta - powiedziała i pocałowała mnie w policzek.
- Skąd ty wiesz...
- Trochę już cię znam - uśmiechnęła się szeroko i puściła mi oczko.
Powoli rozebrałem się i zacząłem wkładać nowe barwy. Koszulka leżała na mnie idealnie tylko ten herb... Przez całe życie całowałem RM, a teraz... herb Dumy Katalonii. Założyłem spodenki, podwinąłem getry i założyłem nowe buty prosto od Nike. Faktycznie, wszystko od nowa.
Kiedy kroczyłem tunelem w stronę Camp Nou, ogarnął mnie strach. W głowie układał mi się tylko obraz gwiżdżących kibiców, nazywających mnie zdrajcą. Całe szczęście, że Victoria była przy mnie. Nim stanąłem na pierwszym schodku podbiegła do mnie i namiętnie pocałowała. Pokazała mi swoje pełne wsparcie i zaufanie, którym mnie darzyła. Wziąłem głęboki oddech i zrobiłem krok w przód. Potem było coraz łatwiej. Kibice na wypełnionym po brzegi Camp Nou skandowali moje nazwisko. Cules pokochali mnie. Na Santiago byłoby zupełnie inaczej, a tu? Krążąca nad wszystkimi rodzinna atmosfera połączyła nas. Na murawę wbiegłem z dumnie podniesioną ku górze głową.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

























Ogromne podziękowania dla KASI (BLANAA), która podjęła się zrobienia dla mnie szablonu. To dzięki niej, moje blogi zaczęły wyglądać poważniej i profesjonalniej. TAK WIĘC KASIU, THANK YOU VERY MUCH :D            
Dziękuję wam za każdy komentarz. Dziękuję, że zgodziliście się w ogóle na tego bloga, wiem, że był ogromny problem z zaakceptowaniem tego, iż piszę o zawodniku Realu. Kurcze... Ciężko jest kończyć coś, w co włożyło się tyle serca i czasu. Bardzo zżyłam się z tym blogiem, ale jestem pewna, że rozumiecie moje decyzje :)
Teraz robię sobie krótką przerwę, aby znaleźć wenę na następnego bloga o Neymarze :* Mam nadzieję, że spodoba wam się tak jak ten :)
Tak, jak powiedziała Kasia. Jak się zacznie, to już nie da się skończyć :) Mimo wielu problemów, zawsze jakieś pomysły wpadają do głowy. Czy jest to jakiś film czy nawet sen... Jeżeli ktoś kocha pisać, ze wszystkiego zrobi świetny blog :) I tego wam właśnie życzę moi kochani czytelnicy :)







niedziela, 10 maja 2015

Rozdział 20

            Najważniejszy dzień w życiu. Nie, to nie mecz z Barceloną ani impreza z super laską. Moja super laska właśnie prasowała dla nas ubrania, w których mieliśmy pójść na rozprawę. Wszystko od niej zależało. Próbowałem zachować spokój, ale gdy tylko pomyślałem o konsekwencjach i o tym, że coś może się nie udać, oddech momentalnie stawał się płytszy, serce zaczynało bić szybciej. Podszedłem do Victorii i mocno się w nią wtuliłem. Nie przerwała sobie pracy, ale poczułem jak się rozluźnia.
- Boję się - szepnąłem.
- Nie ma czego kochanie. Jack jest winny i poniesie w pełni konsekwencje swoich czynów.
- Jak to możliwe, że jesteś taka spokojna?
- Mam trochę więcej doświadczenia - odstawiła żelazko i odwróciła się. Na jej twarzy można było dostrzec minimalny uśmiech. Oczy miała smutne, ale... Takie jej. Takie prawdziwe. Miała rację. Ze względu na wiek, była o wiele dojrzalsza ode mnie. Ze względu na przeżycia także. Kochałem to w niej. Zawsze potrafiła mnie pocieszyć. Zawsze odnajdywała wyjście, nawet z największego gówna.
- I właśnie tego nie znalazłbym w żadnej innej kobiecie - powoli zbliżyłem swoje usta do jej warg. Delikatnie ująłem je w zęby i przegryzłem. Victoria wydała z siebie tylko cichy jęk. Musnąłem językiem jej wargi i dopiero wtedy pocałowałem. Ten pocałunek był tak słodki, pewny i szczery, że mógłbym dać wszystko, żeby trwał wiecznie. Ale nie mógł. Mieliśmy ważne zadanie do wykonania.
             Kiedy czekaliśmy przed naszą salą na rozprawę, w głowie ciągle powtarzałem sobie całą kwestię, którą miałem powiedzieć. Z rozmyślań wyrwał mnie nasz adwokat, najlepszy w Madrycie, którego poprzedniego wieczoru ubłagaliśmy, żeby poprowadził naszą sprawę.
- Witam serdecznie. Moje nazwisko Fernandez. Pan Ramos o ile się nie mylę - podał mi rękę.
- Dzień dobry. Wszystko się zgadza.
- Przeczytałem akta państwa sprawy i powiem tak... Wygląda to dobrze. Mam nadzieję, że już dziś pan Chambert wyląduje za kratkami i ja tego dopilnuję - uśmiechnął się łagodnie do Victorii. Gdy tylko przekroczyliśmy próg budynku sądu, cała jej pewność siebie i spokój zginęły przykryte strachem, ciągłym drżeniem rąk i szybkim oddechem.
- Mamy taką nadzieję - odpowiedziałem sztucznym uśmiechem i przyciągnąłem do siebie Victorię. Delikatnie pocałowałem ją w czoło.
- O jaka szczęśliwa rodzinka - jego głos sprawił, że na całym moim ciele pojawiła się gęsia skórka.
- Też mógłbyś mieć taką - pewny głos Victorii zadziwił mnie.
- Tylko z tobą, ale ty się puściłaś - szepnął, kiedy wraz z policjantami przeszedł obok nas.
- Radziłbym ugryźć się w język na sali sądowej. Państwa rozprawę poprowadzi dość surowy sędzia.
- Oczywiście...
W naszej sali sądowej unosił się zapach potu zmieszany ze strachem każdego oskarżonego. Na moje nieszczęście, w środku było pełno fotoreporterów, którzy robili nam zdjęcia zanim przekroczyliśmy próg. Szybko zajęliśmy nasze miejsca. Serce waliło mi jak oszalałe.
- Proszę wstać, sąd idzie - do moich uszu dobiegł znudzony głos sekretarki.
- Proszę usiąść.
Następne minuty były okropne. Sąd zaczął zbierać zeznania od Chamberta. Jak mnie ten facet wkurwiał... Cały czas kłamał, zwalał winę na nas...
Później do barierki podeszła Victoria. Widziałem jak nad jej ciałem panowały drgawki. Na całe szczęście powiedziała wszystko to, co mieliśmy zaplanowane. Sąd nie pytał o nic więcej.
Tak... Nadeszła moja kolej. Chciałem mieć to za sobą. Szybko stanąłem przy barierce, wziąłem głęboki oddech i czekałem cierpliwie na zbliżające się męczarnie.
- Proszę się przedstawić i powiedzieć coś o sobie - zmęczony głos sędziego do dziś obija się po moich uszach.
- Nazywam się Sergio Ramos... Urodziłem się 30 marca 1986 roku... Jestem piłkarzem Realu Madryt.
- Wszystko się zgadza... Czy zna pan oskarżonego?
- Niestety tak - odparłem stanowczo.
- Proszę opowiedzieć nam o tamtej sytuacji.
- Więc... - odchrząknąłem. - Byłem pod domem pana Chamberta gdy usłyszałem krzyki. Wszedłem do domu, poprosiłem syna pani Grand aby zadzwonił po policję... Sam poszedłem za krzykami i znalazłem panią Victorię... No i zaatakował nas pan Chambert.
- Co pan robił pod domem pana Chamberta?
- Między mną a panią Grand doszło do małej kłótni... Chciałem ją przeprosić.
- I wiedział pan, że będzie u swojego byłego męża?
- Domyśliłem się...
- Kim dla pana jest pani Victoria? - wzrok obrońcy Jacka ciągle lustrował mnie od stóp po głowę...
- Kiedy miałem problemy z alkoholem, była moją terapeutką.
- Nic więcej między wami nie ma?
- Dzisiaj jesteśmy parą.
- Parą?
- Jestem partnerem pani Grand.
- Wysoki sądzie... Pan Ramos miał powód, aby zaatakować mojego klienta. Może zaczął bać się o swoją pozycję? Może stracił pewność, że to on będzie u boku pani Grand?
- Wysoki sądzie, to są jakieś insynuacje, które nie dotyczą tej sprawy. Przypominam, ze to pan Chambert został oskarżony o usiłowanie zabójstwa moich klientów. Czy naprawdę stosunki między nimi są tak ważne?
- Panie Ramos... Jak pan zareagował widząc swoją partnerkę w takim stanie?
- Szczerze? Byłem przerażony... Bałem się, że ją stracę... Kocham ją i nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie obronił jej.
- Dlatego w formie obrony, zaatakował pan mojego klienta.
- O nie nie. To nie było tak! Chambert zaczął grozić nam... Miał nóż... Wszystko działo się tak szybko! Bałem się o nasze życie, więc starałem się odebrać mu nóż! Ja tylko uderzyłem go ciałem!
- I osiągnął pan sukces. Mój klient miał połamane żebra i...
- Połamane żebra?! A czym są połamane żebra co do ran zrobionych nożem?! Pamiątka w postaci blizny zostanie na zawsze!
- Proszę się uspokoić panie Ramos.
- Wysoki sądzie. Jak widać, pan Ramos w ogóle nie panuje nad sobą. Najpierw miał problemy z alkoholem, teraz z agresją... Myślę, że w tej całej sytuacji, mój klient jest najmniej winny.
Spojrzałem zdruzgotanym wzrokiem na adwokata. Miał tak zaskoczoną minę... Nagle w jego oczach pojawiła się iskierka nadziei.
- Wysoki sądzie, owszem, mój klient miał problemy z alkoholem. Związał się z własną terapeutką, a potem wykazał się ogromną odwagą i uratował jej życie. Jesteśmy tutaj, ponieważ niejaki Jack Chambert usiłował zamordować dwie osoby. Gdyby nie pan Ramos, byłby dziś oskarżony o morderstwo. Ale... Punkt widzenia dorosłego jest zupełnie inny niż małego, bezbronnego dziecka. Powołuję zatem na świadka, obecnego tutaj syna Victorii Grand.
Cała sala momentalnie ucichła. W oczach Victorii dostrzegłem strach i niepokój. Ale... Adwokat miał rację. Tylko David mógł nas uratować. Kiwnąłem tylko głową.
- Czy zgadza się pani, aby syn został przesłuchany?
- Tak... - odparła cicho.
Szybko usiadłem obok Victorii, a moje miejsce zajął David. Ledwo co jego głowa wystawała poza barierkę. Jeden z policjantów z uśmiechem na ustach przyniósł mu mały podeścik.
- Cześć mały. Opowiesz nam co się stało? - sędzia momentalnie przybrał maskę miłego i słodkiego dziadka.
- Oczywiście.
- Jakie są relacje pomiędzy tobą a tatą? Lubisz go?
- Bardzo lubię. W końcu to mój tata. Ale ostatnio bardzo się zmienił - powiedział smutnym tonem.
- Dlaczego?
- Odkąd mama go zostawiła, był jakiś taki smutny.
- A dlaczego mamusia zostawiła twojego tatusia?
- Bo tata znalazł dla mnie nową mamę. Ale ja jej nie polubiłem. Była dla mnie niedobra. Ciągle krzyczała. Chciałem do mojej prawdziwej mamy. I udało się. Mogłem do niej pojechać. Do Paryża. I tam poznałem Sergio. Jest suuuuperowy.
- Och to z pewnością. A co się stało tam u twojego tatusia w domku?
- Spałem sobie smacznie, ale obudził mnie jakiś taki zapach dziwny. Wokół było tak siwo... Przestraszyłem się. Założyłem swoje ubranka i pobiegłem do pokoju rodziców. Tata stał z nożem, a mama leżała na podłodze.
- Czy twój tata tłumaczył ci co się dzieje?
- Powiedział, że mamie zrobiło się słabo i musiała się położyć... Kazał mi iść na dół pobawić się.
- Ty szmato! - krzyknąłem. Nie potrafiłem dusić w sobie dłużej tych emocji.
- Panie Ramos. Ostatnie ostrzeżenie! Davidku, co było potem?
- Potem Sergio przyszedł do mnie. Powiedział, że mam zadzwonić na policję...
- Dobrze postąpiłeś... Czy tatuś uderzył cię kiedyś?
- Nigdy nie uderzyłbym własnego syna! - warknął w stronę sędziego.
- Niee... Tatuś jest fajny jak nie pije...
- Myślę, że to wszystko. Potrzebujemy trochę czasu na wydanie wyroku. Proszę nie opuszczać terenu sądu.
Bałem się. Mim, iż adwokat zapewniał nas, że wszystko będzie dobrze, cały trząsłem się. Victoria próbowała mnie uspokoić, ale emocje były silniejsze. Czekaliśmy dobre dwie godziny. David cały czas stresował się... Nie chcieliśmy kolejnej rozprawy. Pierwsza zostawiła nam uszczerbek na psychice, a co dopiero kolejne... Po 3 godzinach zostaliśmy wezwani z powrotem na salę. Dziennikarzy było jeszcze więcej niż na samym początku. Wszyscy chcieli zobaczyć co się stanie z Sergio Ramosem.
"Sąd w Madrycie oświadcza, iż pan Jack Chambert jest winny swojego postępowania. Zostanie przewieziony do Anglii i tamtejszym więzieniu odsiedzi karę pozbawienia wolności do lat 20.
Kluczowym dowodem w tej sprawie były zeznania syna poszkodowanej, Davida Granda.
Zamykam rozprawę. Proszę przenieść winnego do aresztu."
Te słowa do dziś brzęczą mi w uszach. Nie wiem... Nie pamiętam co się ze mną działo. Pamiętam tylko, że płakałem i przytulałem do siebie Victorię z synem... Nie chciałem ich puścić. Nie chciałem, żeby jakiekolwiek zło popsuło tą piękną chwilę.
Nasz adwokat mógł sobie dopisać kolejną rozprawę wygraną... My wygraliśmy o wiele więcej. Wygraliśmy szczęśliwe i spokojne życie. Na zawsze.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------





















Ło matko... Tyle się działo :D Kurcze... Ciężko jest mi kończyć bloga... Takie oficjalne podziękowania i pożegnanie zrobię w epilogu, ale tu chcę wam po prostu podziękować, że byliście :)

sobota, 2 maja 2015

Rozdział 19

            Wziąłem głęboki oddech. Pokój wypełniony był perfumami mojej Victorii. Przewróciłem się na drugi bok, żeby zbudzić księżniczkę pocałunkiem. Pogładziłem miejsce obok mnie. Było puste. Momentalnie otworzyłem oczy i wstałem z łóżka. Zapomniałem, że poprzedniego wieczoru zostawiłem swoje buty pod nim. Z towarzyszącym mi pędem potknąłem się o swoje Nike. Świat zwolnił, a ja z potwornym hukiem runąłem na podłogę. Nie panując nad swoim językiem zdołałem tylko krzyknąć: "KURWA!". Próbowałem podnieść się i kontynuować poszukiwania mojej bogini. Każda próba kończyła się potwornym bólem w klatce piersiowej i w kostce. Jeszcze tego brakowało... Musiałem chyba krzyknąć dość głośno, bo po chwili w drzwiach stała Lucy z Sandro. Victoria odbiegła zaraz po nich. Kiedy ją zobaczyłem, kamień spadł mi z serca. Położyłem głowę na podłodze i odetchnąłem z ulgą.
- Co tu się stało? - zaśmiał się Sandro.
- Jak byś się czuł, gdybyś obudził się, a Lucy nie byłoby obok ciebie? - natychmiast spoważniał
i kiwnął delikatnie głową.
- Przepraszam kotku - Victoria kucnęła obok mnie. Przeniosła moją głowę na swoje kolana.
- Gdzie ty byłaś?
- Chciałam zrobić nam śniadanie... Tak słodko spałeś, nie miałam serca cię budzić.
Westchnąłem głośno. Sandro pomógł mi wstać. Każdy krok sprawiał mi ogromny ból. Ledwo wyszedłem ze szpitala, a już miałem skręconą kostkę. Kiedy odsunąłem się od niego, spojrzał się na mnie dziwnie.
- Do kibla też ze mną wejdziesz? - zadrwiłem. - Poradzę sobie.
- Na pewno?
- Jeżeli sobie nie poradzi, to ja mu pomogę - Victoria szybko wstała z kolan i po chwili była tuż obok mnie. Uśmiechnąłem się szeroko. Dzieciaki tylko przewróciły oczami i poszły z powrotem do pokoju.
- Wiesz, że nie musisz? - spojrzałem jej prosto w oczy. Uśmiech z twarzy dalej mi nie zszedł.
- A nie chcesz, żebym ci pomogła? - przegryzła delikatnie wargę. Skacząc na jednej nodze i śmiejąc się wniebogłosy, weszliśmy do łazienki. Victoria pomogła mi zdjąć ubrania. Wskoczyłem pod prysznic. Kiedy przysunęła się do mnie, żeby podać mi mydło, wykorzystałem swoją przewagę zarówno wzrostową jak i wagową. Przed chwilą stała suchutka przed kabiną. Teraz - cała mokra całowała mnie w szyję. W tym wszystkim przeszkadzało mi tylko jej ubranie...
Po wszystkim z poważną miną wyszliśmy z łazienki. Adrenalina i podniecenie sprawiły, że całkowicie zapomniałem o bólu. Wzięliśmy świeże ubrania z sypialni i zeszliśmy do salonu. Przywitał nas śmiech Lucy. Taki prawdziwy, szczery śmiech.
- Łazienka wolna jakby co - zaśmiałem się i usiadłem na krześle.
- Dzięki, ale chyba wolimy tą drugą - dogryzła Lucy.
- Widzę, że z nogą lepiej - Sandro uśmiechnął się łobuzersko.
- Jakaś magiczna moc mnie uleczyła - zerknąłem ukradkiem na Victorię, która wznowiła przygotowywanie śniadania. Próbowała ukryć uśmiech, ale nie wychodziło jej to za dobrze.
Ale najważniejsze było to, że w końcu w domu panowała spokojna atmosfera. Mój skarb zrobił przepyszne naleśniki, za którymi tak tęskniłem... Później oglądaliśmy wspólnie jakiś film. Nawet nie pamiętam jego tytułu. No dobra... W ogóle go nie oglądałem. Myślałem o naszej wspólnej przyszłości. O tym, czy nasze życie będzie już spokojne, czy w końcu będę mógł wrócić do gry w... W Realu byłem skończony. Miałem przecież zacząć grę od grudnia... A przecież mieliśmy już luty. Można by rzec, że prawie koniec sezonu. Byłem pewien, że Carlo już dawno podpisał jakiś dokument kończący mój kontrakt z Królewskimi. Gościu nienawidził mnie. Moje potknięcie tylko ułatwiło mu wywalenie z klubu.
- O czym tak myślisz? - głos Victorii był jak kubeł zimnej wody.
- O nas skarbie - pocałowałem ją w głowę. Tą odpowiedzią chyba uspokoiłem ją. Wiedziałem, że w jej głowie plątały się myśli o jej mężulku i o przyszłej rozprawie. Chciałem zabrać chociażby jeden procent jej cierpienia...
Całą naszą czwórkę zdziwił dzwonek do drzwi. Zadbaliśmy, by nasze panie były bezpieczne i razem z Ramirezem poszliśmy zobaczyć, kto zaszczycił nas swoją obecnością.
- Kto tam? - krzyknąłem.
- Poczta - usłyszałem niepewny głos jakiegoś faceta. Otworzyłem drzwi. - Pan Sergio Ramos?
- Jak widać - odparłem chyba ciut za chamsko.
- List do pana - podał mi drżącymi rękami kopertę.
Już miałem zamknąć drzwi, ale listonosz zdążył krzyknąć.
- Jeszcze mam list dla pani Victorii Grant. Dostałem informację, że tu ją znajdę...
Victoria słysząc swoje nazwisko szybko podbiegła do drzwi. Szerokim uśmiechem powitała listonosza i odebrała od niego list. Potem jakby nigdy nic, wróciła na kanapę.
- A mogę jeszcze prosić o zdjęcie? - usłyszałem błagalny głos listonosza. Kiwnąłem tylko głową.
Szybko wyciągnął swój telefon i zrobiliśmy sobie selfie. Chyba dopiero po chwili dotarło do niego, kto stoi koło mnie.
- O kurcze, jeszcze pan Sandro - powiedział rozpromieniony. - To najlepsza praca jaką miałem - wyszczerzył się do chłopaka. Oni także zrobili sobie kilka zdjęć. - Niech pan przekona kolegę do naszych katalońskich barw - szepnął Ramirezowi do ucha na tyle głośno, żebym to usłyszał. Chłopak nie ogarnął o co chodzi, więc listonosz delikatnie rozpiął bluzę, pod którą znajdowała się najnowsza koszulka FC Barcelony.
- Nie ma co się wstydzić tych barw - puścił mu oczko.
- Niech pan to powie wszystkim tym Hala dzieciom... Z całym szacunkiem panie Ramos.
- Rozumiem. Też się czasami boję tych naszych "kibiców" - zarysowałem w powietrzu cudzysłów.
- Cztery miesiące oszczędzałem, żeby móc kupić sobie tą koszulkę - powiedział z dumą. - Od małego dzieciaka jestem Cule. O kurcze, pora na mnie - westchnął.
- Może jeszcze kiedyś się spotkamy - Sandro pomachał listonoszowi. Kiedy zamknąłem drzwi, spojrzałem się na niego niepewnym wzrokiem.
- Co cię tak cieszy? Jak się wszyscy dowiedzą, że mieszka u mnie Barcelończyk nie dadzą mi żyć.
- Widzisz Sergio... Ciebie rozpoznają wszędzie. Ale mnie, zwykłego gracza Barcy B, tylko prawdziwi fani potrafią poznać. A to był taki fan - uśmiechnął się do mnie i wrócił do salonu.
Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że w ręce dalej trzymam kopertę. Poszedłem usiąść obok Victorii. Jak się okazało, dostaliśmy takie same listy.
- Ja czy ty? - spytałem niepewnie.
- Może lepiej ty...
Niechętnie otworzyłem kopertę i zacząłem na głos czytać niektóre fragmenty listu:
"Sąd w Madrycie wzywa Pana Sergio Ramosa na rozprawę w sprawie bla, bla bla... Hmmm... Wystąpi Pan w roli świadka a zarazem oskarżyciela Pana Chamberta... bla, bla, bla... Rozprawa odbędzie się 24 lutego 2015 roku o godzinie 12:00 w sali numer 9. Obecność obowiązkowa."
- Przecież to jutro!
- No to zaczynamy zabawę - westchnąłem.
- Może uda się już za pierwszym razem? Mamy przecież tyle dowodów...
- Wiesz, jakie są na to szanse... Nazywałaś się Chambert? - zaśmiałem się, chcąc rozluźnić trochę atmosferę.
- Nigdy nie przyjęłam jego nazwiska - Victoria także rozluźniła się i pokazała swój prawdziwy śmiech.
Można by powiedzieć, że to był udany dzień... Wiedzieliśmy, że następny dzień miał zadecydować
o naszej przyszłości. O tym, czy jej były mąż pójdzie siedzieć. Cały wieczór obmyślaliśmy
w czwórkę kwestie, które mieliśmy powtórzyć następnego dnia. Kiedy skończyliśmy, było już po 22.
Poszliśmy się umyć i zmęczeni całym dniem, padliśmy na łóżko.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------























                                     Jak wrażenia po "19"? :D Może nie działo się zbyt wiele, ale mam nadzieję, że uda mi się fajnie opisać kolejny rozdział :) Ostatni rozdział... Tak. Muszę zakończyć tego bloga, ponieważ zaczyna mi brakować pomysłów. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to i będziecie ze mną na następnym blogu o Neymarze :)
CZYTASZ? ZOSTAW KOMENTARZ :)