wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 7

              Obudziłem się przy kobiecie moich marzeń. Jak się okazało, przespaliśmy całą noc. Była bowiem 6:28. Wiedziałem, że będzie mnie teraz unikać, ale musiałem to zrobić. Musiałem pokazać jej, jak bardzo mi na niej zależy. Podniosłem się powoli, żeby nie zbudzić mojego anioła. Nawet jak spała wyglądała pięknie. Złożyłem delikatny pocałunek na jej czole i ubrałem się. Cicho przekręciłem klucz w drzwiach i zacząłem się uważnie rozglądać. Nikt nie mógł zobaczyć mnie wychodzącego z pokoju Viki. Całe szczęście o tej godzinie wszyscy jeszcze spali. Poszedłem do swojego pokoju, wziąłem szybki prysznic, przebrałem się i pobiegłem na  stołówkę.
- No ale ja błagam - klęczałem przed kucharką.
- Sergio, śniadania wydajemy od 8. Musisz poczekać.
- Ale to nie dla mnie - szybko palnąłem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
- To dla kogo? - kobieta zaczęła lustrować mnie wzrokiem.
- Dla pani Victorii - przełknąłem ślinę. - Miałem straszny problem i musiałem z rana z nią porozmawiać. Okazało się, że źle się czuje i... - przerwałem, bo wiedziałem, że zaraz palnę jakąś głupotę.
- Bardzo się nią opiekujesz...
- Pomaga mi wrócić do składu, myślę, że bycie miłym nie zaszkodzi - spojrzała mi w oczy. - No błagam...
Przewróciła oczami i poszła do kuchni. Szybko wstałem i otrzepałem spodnie. Po 5 minutach dostałem tackę z kawą, naleśnikami i truskawkami. Miałem złe przeczucie, że kucharka coś ogarnia... Ale nie to było ważne. Uważając, żeby się nie wywalić, wszedłem do pokoju Victorii. Odetchnąłem z ulgą, jeszcze spała. Z uśmiechem na twarzy postawiłem tackę na łóżku, sam klęknąłem obok. Nie musiałem długo czekać, żeby Viki wzięła głęboki oddech, dzięki któremu aromaty śniadania wniknęły do jej organizmu. Zauważyłem, że kąciki jej ust podnoszą się.
- Wiesz, że to nie powinno było się wydarzyć? - spytała cicho.
- Raczej nie, ale jestem typem ryzykanta - uśmiechnąłem się i powoli pocałowałem ją w czoło. Nie odtrąciła mnie. Gdzieś w głębi duszy czułem, że osiągnąłem sukces.
- Nie chcę, żebyś myślał... że jestem łatwa... Znamy się dopiero miesiąc... - położyłem na jej ustach palec.
- Nie sądzę, że jesteś łatwa. Jesteś wrażliwą, dojrzałą i cholernie piękną kobietą - zabrałem palec i pocałowałem ją. Czułem się z tym bardzo komfortowo, ale nie spodziewałem się "niespodzianki", jaką miała mi później zaprezentować.
- Jak udało ci się załatwić śniadanie o tej porze? - zaśmiała się.
- Ma się ten urok osobisty - jej uśmiech sprawiał, że wszystkie strachy, złe wspomnienia mijały. Zjedliśmy szybko śniadanie. Towarzystwo mojego anioła było cudowne. Położyłem się obok niej, cały czas patrząc uważnie w jej oczy. Coś w nich było. Strach, adrenalina, radość a zarazem smutek... Nie dało się dokładnie określić co.
- Muszę się szykować - powiedziała, gdy na chwilę przymknąłem oczy. Zacząłem coś mruczeć w geście niechęci i odmowy. Gdy tylko się podniosła, owinięta kołdrą, szybko chwyciłem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie. Pisnęła i zaczęła się głośno śmiać. Całowałem ją po całym ciele. Najpierw czoło, potem szyja, usta, brzuch. Z każdym centymetrem niżej, drżała coraz bardziej. Ta chwila mogła być zakończona kolejnym cudownym uniesieniem... gdyby nie pukanie do drzwi. Oboje zrobiliśmy wielkie oczy i zastygliśmy nie wiedząc co zrobić. Na całe szczęście szybko odzyskałem rozum. Wstałem cicho i rzuciłem Victorii ubrania. W błyskawicznym tempie ubrała się i stanęła obok mnie.
- Zaufaj mi i nic nie mów - szepnąłem jej do ucha i szybko cmoknąłem w usta. Podszedłem do drzwi, przekręciłem klucz i cała moja pewność siebie minęła, gdy w progu zobaczyłem Lucy z Robertem.
- Myślałam, że zwiałeś - blondynka zaczęła nerwowo chichotać. W jej oczach dostrzegłem ból i zawiedzenie.
- Pomagałem pani Victorii - odparłem oschle patrząc prosto w oczy dyrektora.
- A cóż się takiego stało, że pani Victoria sobie sama nie poradziła? - spytał drwiąco.
- Zrobiło mi się strasznie słabo gdy chciałam wyjść z pokoju. Całe szczęście, że Sergio był w pobliżu, bo pewnie zemdlałabym - spojrzałem na nią z wyrzutem, że nie potrafiła trzymać języka za zębami, ale musiałem przyznać, że dobrze kłamała.
- Postanowiłem przynieść coś do jedzenia. Od razu wiedziałem, że to z głodu.
- Skoro już wszystko w porządku... - zaczął Robert. Chciał nas przyłapać na gorącym uczynku, ale mieliśmy farta. - W takim razie ja już pójdę - szybkim krokiem ruszył w kierunku gabinetu.
- Obiecałaś - spojrzałem Lucy prosto w oczy.
- Nic mu nie powiedziałam. Może wygląda na głupiego, ale taki nie jest. I na pewno nie jest też ślepy. Domyśla się wszystkiego i w końcu was złapie - zmroziła mnie wzrokiem. - A tobie radzę zakryć szyję - rzuciła do stojącej tuż za mną Victorii. Nim się obejrzałem uciekła do swojego pokoju. Niby problem się wczoraj rozwiązał, a jednak jest jeszcze wiele do naprawy... Zamknąłem drzwi i odetchnąłem z ulgą. Ale brunetki nie było obok mnie. Stała w kącie i oglądała swoją szyję z przerażeniem. Podszedłem do niej i chwyciłem mocno w pasie.
- O co jej chodziło? - spytałem. Odsłoniła zakrytą włosami szyję. Jakby to powiedzieć... Nabrała różnych odcieni fioletu i czerwieni.
- Chyba ciut przegięliśmy wczoraj - przełknęła głośno ślinę.
- To ja jestem do tego zdolny?! - delikatnie dotknąłem malinek ma jej szyi. Wszyscy uważają mnie za brutala, ale ja bym muchy nie skrzywdził! - Bardzo boli?
- W ogóle właśnie. Nie przejmuj się tak - zaśmiała się widząc przerażenie w moich oczach. Pocałowała mnie w policzek i poszła wziąć prysznic. Ja miałem czas, żeby trochę pomyśleć o nas.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Było naprawdę blisko. Gdyby Robert zobaczył te malinki... Ja straciłabym pracę, Sergio nie ukończyłby leczenia. Prysznic bardzo mi pomógł. Woda oczyściła mój umysł, który był zapełniony myślami o Hiszpanie. Darzyłam go ogromnym uczuciem... Czułam się jak nastolatka, podczas swojego pierwszego razu. To co się między nami działo... To było coś niesamowitego. Zależy mi na nim, dlatego jeszcze dzisiaj pozna całą prawdę. Albo chociaż połowę. Szybko wytarłam się i owinięta w ręcznik wyszłam z łazienki. Spojrzałam mu prosto w oczy. Znowu zapłonęła w nich iskierka podniecenia. Podeszłam do niego i popchnęłam na łóżko. Musnęłam delikatnie jego wargi i poszłam się ubrać, zostawiając rozczarowanego Hiszpana.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Byłem mile zaskoczony z obrotu spraw. Kilka dni temu nie powiedziałbym, że prześpię się z Victorią. Ba, nawet gdybym powiedział, ze to się stanie, dałbym sobie rękę uciąć, że byłaby na mnie zła. A tu taka niespodzianka. Czuję jednak, że ciągle coś przede mną ukrywa.
- Ładniej ci bez ubrań - posłałem jej głodne spojrzenie.
- Tobie też - zaśmiała się. - Mam za godzinę pierwsze zajęcia...
- Będę musiał chyba porozmawiać z Lucy...
- Chyba musisz.
- To widzimy się po południu?
- Oczywiście - podeszła do mnie i namiętnie pocałowała. Już miałem wychodzić, gdy przypomniałem sobie najważniejszą rzecz.
- A tak w ogóle, podobało ci się?
- "Chcesz usłyszeć, że jesteś ogierem?" - zaśmiała się.
- "Czemu? A powiedziałaś mi to?" - droczyłem się z nią.
- Kretyn - uśmiechnęła się. - Owszem, podobało mi się. Było wręcz cudownie. A tobie?
- Lepiej nie mogło być - cmoknąłem ją w usta i wyszedłem. Sprawę z Lucy postanowiłem załatwić od razu. Zapukałem do drzwi od jej pokoju. Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, więc postanowiłem wejść do środka. Leżała na łóżku, na stoliku stała butelka z wódką. Pierwsza myśl:"Jak ona ją tu wniosła?"
- Po co tu przylazłeś? - spytała obojętnym tonem. Całe szczęście nie wypiła nic jeszcze. Chyba.
- Chcę uratować cię od zrobienia jakiegoś głupstwa - wskazałem na butelkę.
- Jak widzisz, nic nie wypiłam. Niestety.
- Niestety? Co ty dziewczyno pieprzysz?! Mało ci siedzenia tutaj?
- Gówno powinno cię interesować moje życie! Będę chciała, to będę piła! - krzyknęła. Podszedłem po niej i chwyciłem za ręce, na tyle mocno, że nie mogła mi się wyrwać. A potem zrobiłem coś, czego nie żałuję, choć powinienem. Delikatnie musnąłem jej wargi.
- Nie chcę robić ci żadnych nadziei - powiedziałem od razu. - Tylko zanim coś zrobisz, pomyśl trzy razy. Odwrotu nie będzie - i wyszedłem od niej kierując się prosto do swojego pokoju. Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem.
Obudziło mnie jakieś zamieszanie, które działo się tuż pod moimi drzwiami. Ubrałem buty i chwiejnym krokiem wyszedłem z pokoju. Głos Victorii poznałem od razu. Byłem bliski podejścia do niej i przytulenia, gdy szybko zobaczyłem Roberta. Krzyczał na mojego anioła, czym bardzo mnie zdenerwował.
- Boże, a ty tu czego? - warknął, gdy się do niego zbliżyłem.
- Krzyknij na nią jeszcze raz, a będziesz tego żałował do końca życia - zmroziłem go wzrokiem. Uciekł do swojego pokoju. Teraz byliśmy sami. Odwróciłem się do Victorii, ale jej nie było. Dopiero gdy spojrzałem w dół, uświadomiłem sobie, że klęczy obok jakiegoś chłopca. Przytulała go. Widziałem jak po jej polikach spływają łzy. Pomogłem jej wstać. Bała się czegoś. Ale to nie był jej popieprzony szef. Bała się mojej reakcji. Starłem kciukiem łzę i mocno przytuliłem.
- Co się stało? - spytałem, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. - Viki spójrz na mnie - podniosłem jej podbródek. Dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów.
- Pamiętasz, jak mówiłeś, że nie wiesz o mnie wszystkiego? A przynajmniej takie masz przeczucie? - kiwnąłem głową. Doskonale pamiętałem tą sytuację. - Miałeś rację. Mam przed tobą tajemnicę.
- Tylko przede mną?
- Tak. Tylko na tobie tak mi zależało, że bałam się o tym powiedzieć.
- Cokolwiek mi powiesz, ja będę z tobą Viki - uciszyła mnie i przytuliła mocno chłopca. Miał może 8 lat. Był naprawdę ładnym dzieckiem. Miał ciemne włosy, tego samego koloru oczy i dość jasną cerę. Kogoś mi przypominał...
- Obawiam się, że tego mi nie wybaczysz. Sergio, to jest David - podałem chłopcu rękę i delikatnie się uśmiechnąłem. - David jest moim synem - serce momentalnie mi zwolniło. Spojrzałem brunetce prosto w oczy. Kolejne łzy poleciały jej po poliku. Potem kucnąłem obok chłopca. Oczywiście, że znałem skądś te oczy. Bowiem to one utwierdziły mnie w fakcie, że Viki nie żartuje. Ten sam kolor tęczówek, ten sam błysk na mój widok. Oczywiście u Davida błysk ukazał się pewnie na widok piłkarza, a nie z powodu podniecenia. Ale sam fakt. Do tego te ciemne włosy i jasna cera jak u matki. Nie spodziewałem się tego. Prędzej spodziewałbym się tekstu typu: "Mam chłopaka" albo "Jestem lesbijką". Wszystko tylko nie to...
- Co byś chciała teraz ode mnie usłyszeć? - podniosłem się i spojrzałem jej prosto w oczy.
- Nie spodziewam się słów, że "wszystko będzie okej" albo "nie jestem zły, że to ukrywałaś".
- Zaskoczę cię. Nie jestem zły, że to przede mną ukrywałaś. Jestem... bardziej zawiedziony tym faktem.
- Sergio... - dotknęła mojego ramienia.
- Potrzebuję chwili. Kurcze... Możemy pogadać o tym jutro? Naprawdę muszę sobie to wszystko przemyśleć...
- Ile tylko będziesz potrzebował, tyle będę czekała - chwyciła chłopca za rękę i poszła z nim do pokoju. Zrobiłem to samo. Usiadłem na łóżku i czekałem na jakiś błysk objawienia. Na cokolwiek, co podpowiedziałoby mi, co mam zrobić.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiedziałam, że to koniec z Sergio. Zapewne udawał przed Davidem, że nie jest zły, a w głębi jego duszy gotowało się. Ale nie miałam mu tego za złe. Pewnie zareagowałabym tak samo, gdyby on nagle przedstawił mi swoje dziecko. Co do Davida, wiedziałam, że przyjeżdża. Dlatego chciałam jakoś to ładnie ułożyć i w miły sposób przedstawić go Hiszpanowi. Niestety Jack musiał go podrzucić o kilka godzin za wcześnie... Boże... A wszystko zapowiadało się tak pięknie...
******************************************************************************





















Muszę wam przyznać... że to chyba jeden z pierwszych rozdziałów, który mi się podoba :D Cytaty pochodzą z książki Wampiry z Morganville Księga 3.
Jesteście zaskoczeni takim przebiegiem zdarzeń? A może spodziewaliście się tego? :)

czwartek, 22 stycznia 2015

Rozdział 6

            Całą noc rozmyślałem o Victorii. Wczorajsza chwila słabości mogła nieźle skomplikować nasze życia. Szybko umyłem się i ubrałem. Spokojnie ruszyłem w kierunku stołówki. Naleśniki z czekoladą - ulubione śniadanie robione przez Elizabeth. Elizabeth... Moja piękna ex-narzeczona. Gdyby nie ten pieprzony wyjazd do Anglii, gdyby nie ta jej chęć robienia kariery, bylibyśmy pewnie szczęśliwym małżeństwem. Tylko będę miał okazję spotkać Aarona, to łeb mu urwę - pomyślałem. Ale w sumie... Gdyby nie ten romans, nie zacząłbym pić. Gdybym nie zaczął pić, nie trafiłbym pod skrzydła mojego anioła. Przy moim stoliku siedziała Lucy. Machała do mnie zadowolona z mojego przyjścia. Przynajmniej jedną sprawę załatwiłem - pomyślałem. Wziąłem tackę z jedzeniem i usiadłem koło blondynki.
- Jak tam mała? - uśmiechnąłem się do niej. Szybko wstała i pocałowała mnie w policzek. - A to za co?
- Za wczoraj. To popołudnie... To było coś wspaniałego.
- Cieszę się, że fajnie spędziłaś czas ze swoimi idolami.
- Kurcze, cały czas ich widziałam w telewizji, wiem o nich wszystko, a dzięki tobie mogłam ich mieć na kilka godzin! Tylko dla mnie!
- Ale i tak czeka nas poważna rozmowa po śniadaniu - speszyła się. Zaczęła skubać naleśniki.
- Tak chyba będzie najlepiej...
Szybko zjedliśmy śniadanie i poszliśmy do mnie do pokoju. Jakimś cudem udało mi się wykraść ze stołówki kubki i trochę soku pomarańczowego. Usiedliśmy blisko siebie, czułem jej zapach, bijące od niej ciepło.
- Od czego by tu zacząć... - zastanawiałem się.
- Ja... Przepraszam... Nie powinnam była tobie mówić o swoich uczuciach...
- Bardzo dobrze, że mi to wyjaśniłaś. Lu, jesteś dla mnie jak siostra...
- Nie podobam ci się? - spojrzała na mnie tymi pięknymi oczami. Nie dało się wtedy kłamać. To była właśnie ta godzina szczerości, która była nam potrzebna.
- Bardzo mi się podobasz - powiedziałem na jednym oddechu. - Ale dzieli nas 10 lat. Jesteś dla mnie dzieckiem.
- Ale ja nie mogę o tobie zapomnieć...
- I bardzo dobrze - uśmiechnąłem się i chwyciłem ją za rękę. - Bo chcę, żebyś o mnie pamiętała. To, co teraz do mnie czujesz to nie jest miłość. Widzę to po twoich oczach. Jesteś mną zauroczona.
- Lepiej wiem, co czuję...
- Lucy...
- To ona ci się podoba. Widzę, jak na nią patrzysz. Ślinisz się na jej widok. Gdy coś mówi, zamykasz oczy. Jej głos jest balsamem dla twoich uszu...
- O kim ty mówisz? - udawałem konsternację.
- Nie udawaj debila. Oboje wiemy, że zabujałeś się w Victorii. Gdybym była wredną suką, poszłabym do dyrektora i mu wszystko wyśpiewała - serce podeszło mi do gardła. - Ale nie jestem.
- Oczywiście, że nie jesteś. Jesteś młodą, piękną, wrażliwą kobietą.
- W takim razie co ma ona, czego nie mam ja? - dobre pytanie. Sam chciałem to wiedzieć. Viki była dużo starsza ode mnie. Automatycznie powinienem szukać młodszych.
- Byłaś kiedyś zakochana? - szybko zmieniłem temat.
- Raz.
- Jak to się stało?
- Po prostu... Do klasy przyszedł nowy uczeń... I tak jakoś mi się spodobał... Zaczęłam z nim gadać, spędzać przerwy...
- Byliście razem?
- 3 lata. Potem zostawił mnie dla mojej najlepszej kumpeli. Wtedy po raz pierwszy wykradłam z barku flaszkę.
- Coś nas łączy - uśmiechnąłem się blado. - Czy gdybym pojawił się wtedy w twoim życiu, zostawiłabyś go dla mnie? - potrzebowała chwili, żeby to przemyśleć. Cierpliwie czekałem.
- Chyba nie... Nie jestem materialistką, nie zostawiłabym go dla ciebie, bo ty masz kasę.
- Teraz postaw się na moim miejscu. Victoria jest pierwszą kobietą, na którą spojrzałem po rozstaniu z Elizabeth. Cholernie mi się podoba i nie będę tego przed tobą ukrywał. Zależy mi na tobie, dlatego jestem wobec ciebie szczery.
- Jeszcze wielu rzeczy o niej nie wiesz Sergio - dotknęła mojego ramienia i wyszła. Chciałem coś powiedzieć, zawołać ją... Opadłem na łóżko i zasnąłem. Do pierwsze indywidualnej sesji miałem 2 godziny.
Obudziłem się po bardzo przyjemnym śnie. Wyszedłem z tego popieprzonego ośrodka i żyłem własnym życiem. Spojrzałem na zegarek i rzuciłem się biegiem do gabinetu Victorii.
- Boże, przepraszam za spóźnienie - powiedziałem zdyszany. Brak treningów niszczył moją kondycję.
- Już miałam wołać kogoś innego - powiedziała obojętnym tonem. Nawet na mnie nie spojrzała. I weź tu ogarnij kobiety?! Wczoraj prawie się ze sobą przespaliśmy, a dzisiaj nawet na mnie nie raczy spojrzeć.
- Rozmawiałem z Lucy, potem zasnąłem... ale od razu tu przybiegłem - zacząłem się usprawiedliwiać.
- No dobrze, usiądź sobie w fotelu - w tej przeklętej ciszy jaka potem nastała mogłem porozglądać się po jej gabinecie. Było tam bardzo dużo półek z książkami. Właściwie można powiedzieć, że miała własną biblioteczkę. Na ciemnych ścianach widniały plakaty. Nie wiedziałem, że jest fanką piłki nożnej. Z jednej strony pokoju Barcelona, z drugiej PSG. Ani śladu Realu. Ogólnie miała bardzo mały gabinet. Skromny, ale przytulny. Czułem się w nim bardzo swobodnie.
- Nie wiedziałem, że lubisz piłkę - przerwałem tą niezręczną ciszę. Victoria nawet na mnie nie spojrzała, ciągle szperała w swoich materiałach.
- Nie lubię piłki. Nigdy sportu nie lubiłam - odparła oschle. Tak jasne, a plakaty to dla ozdoby sobie powiesiła...
- No okej.
- Dobra, chcę żebyś wiedział, że dzisiaj nie mam ochoty na żadne zajęcia, siedzę tu z własnej, dobrej woli.
- Ale... - nie pozwoliła mi dokończyć. Super.
- O czym dzisiaj rozmawiałeś z Lucy?
- O nas. Wytłumaczyłem jej, że moje serce jest już zajęte.
- Gratuluję, przez kogo jeśli mogę spytać? - coś notowała w dzienniku.
- Oczywiście, że możesz, po to tu jesteś... Jest wspaniała - głos zaczął mi drżeć.
- Dużo powiedziałeś...
- Nie przerywaj mi - warknąłem. - Przepraszam - odchrząknąłem i zacząłem mówić pewniejszym głosem. - Jest naprawdę piękna. Po rozstaniu z Elizabeth, była pierwszą kobietą, na którą spojrzałem. Ma cudownie kojący głos. Nigdy jej tego nie mówiłem, ale tak naprawdę dzięki niej zacząłem wychodzić na prostą. Ale czuję, że nie wszystko mi mówi...
- To zapytaj jej się przy najbliższym spotkaniu.
- To nie będzie takie proste... Kurcze Viki, powiedz mi coś o sobie...
- Nie ma za dużo do opowiadania - mówiła cicho, ale stanowczo.
- Masz rodzinę? - dlaczego to pytanie nasunęło mi się jako pierwsze?
- Już nie.
- Coś więcej?
- Sergio, ja już swoją sesję przeżyłam. Teraz pora ratować ciebie - przysięgam, że usłyszałem jak dokańczała "dla mnie już go i tak nie ma". Miałem tego dość. Wstałem szybko, czym zdziwiłem brunetkę. Pociągnąłem ją za ręce, żeby mogła być w miarę na równi ze mną. Szarpała się, ale ja ją mocno trzymałem. Widziałem przerażenie w jej oczach. Potem, obiecuję, to ona pierwsza pocałowała mnie. Odwzajemniłem jej pocałunek. Nie chciałem tej szansy zmarnować. Zdjąłem swoją koszulkę i rzuciłem ją daleko w kąt. Ciągle złączeni pocałunkiem podeszliśmy do drzwi, przekręciłem klucz w zamku. Na całe szczęście w kącie stało łóżko, jak się okazało, gabinet Victorii był także jej pokojem. Drugim. Ten pierwszy był za daleko. Pewnie gdy miała za dużo roboty, zasypiała tu. Włożyłem ręce pod jej koszulkę i ona także szybko wylądowała na podłodze.
- Sergio... - jęknęła z ustami tuż przy moich.
- Spójrz mi w oczy i powiedz, że tego nie chcesz - chwyciłem ją za podbródek, by mogła patrzeć tylko w moje oczy. Cisza. Większej zachęty nie potrzebowałem. Zacząłem rozpinać guziki w jej spodniach, ona zrobiła to samo. Delikatnie położyłem ją na łóżku i pocałowałem w szyję. Zadrżała, gdy poczuła mój oddech na swojej skórze. Wplotła palce w moje włosy. Zdecydowanie ten dzień należał tylko do nas.
*****************************************************************************
To co zaszło między mną a Ramosem nie powinno nigdy się wydarzyć! Moje serce walczyło z rozumem. Chciałam mu wyjawić całą prawdę, naprawdę. Bałam się odrzucenia. Byłam pewna, że zostawi mnie. Mógł mieć przecież każdą. Już nawet Lucy była lepszą partnerką dla niego.
Po prostu stchórzyłam. On tylko wykorzystał moją chwilę słabości. Jak miałam mu powiedzieć, że nie chcę tego?! Pragnęłam tego całym sercem, całym ciałem. Tylko pieprzony rozum podpowiadał mi, że to był największy błąd.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
































Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale od razu usprawiedliwię się. W sobotę miałam konkurs polonistyczny i dostałam się do finału wojewódzkiego. Do tego próbne egzaminy, które będą ciągnęły mi się przez 2 tygodnie :/
Przepraszam również, że rozdział jest taki... Krótki, dziwny i ogólnie nieudany. Obiecuję, że nad "7" będę więcej pracowała ;) No i sceny erotyczne... Wiecie, że nie lubię ich opisywać :D Dlatego końcówkę możecie sobie wyobrazić :*

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział 5

                                                            
                       Tydzień później. Przedłużyłem sobie sesje grupowe, chciałem mieć kontakt z Lucy. Niestety ona dalej mi nie wybaczyła... Gdy tylko do niej podchodziłem, ona szybkim zwinnym ruchem znajdowała się kilka metrów ode mnie. Dzień 10. Dzień przełomowy. 6 grudnia - Mikołajki.
Przez 10 dni, zdołałem sobie narobić więcej wrogów niż po niejednym meczu wyjazdowym. Dyrektor ośrodka, Lucy i Victoria... Mimo iż ciągle powtarzała, że tamto wydarzenie to nic takiego... Ja ciągle wiedziałem, że dla niej to było równie cudowne co dla mnie. Po śniadaniu wróciłem do swojego pokoju i uwaliłem się na łóżku. Wsadziłem słuchawki do uszu i puściłem na całą głośność playlistę. Leżałem kilka godzin. Wydawało mi się, że ktoś puka do drzwi, ale nie miałem siły wstać. Zamknąłem oczy, już zasypiałem, gdy ktoś otworzył z całym impetem drzwi.
- Psss - zobaczyłem znajomą gębę i od razu na mojej pojawił się uśmiech.
- Geri nareszcie! - krzyknąłem i podszedłem do przyjaciela.
- Co ty tu robisz? - zaczęli się ze mnie wszyscy śmiać. Pique dotrzymał słowa. Szybko wpuściłem do pokoju Messiego, Neymara, Iniestę, Suareza, Bartrę i Alvesa.
- Długa historia...
- A niby masz kontuzję - dalej nabijali się ze mnie.
- Mniejsza o to. Poprosiłem was o przyjazd z bardzo ważnego powodu. Jest tu w ośrodku wasza największa fanka - ostatnie zdanie powiedziałem z lekkim niesmakiem.
- To po to my tyle lecimy? - spytał Leo.
- Powiedzmy, że trochę się na mnie zawiodła, a w ramach przeprosin, wy przylecieliście.
- Co mamy robić? - spytał Pique. Uśmiechnąłem się szeroko.
- Poczekajcie chwilę tutaj. Ja spróbuję szybko coś wykombinować - wyszedłem z pokoju.
W głowie układałem sobie ten plan od tygodnia. Wszystko musiało się udać. Pobiegłem do pokoju Victorii.
- Hej - szepnąłem. - Wszystko gotowe. Zaczynamy nasz plan - powiedziałem podekscytowany.
- Oby się udało...
- Uda się - spojrzałem na nią ostrym wzrokiem. - A wieczorem zapraszam cię na kolację - krzyknąłem. Nim zdążyła odmówić, byłem już przy gabinecie dyrektora. Usłyszałem jak Viki poszła po Lucy, sam poszedłem do Roberta.
- Witam pana dyrektora - zakpiłem sobie z niego.
- Czego?
- Miałby pan coś przeciwko, gdyby odwiedziło mnie paru kumpli? - widziałem złość w jego oczach. Wiedziałem, że zaraz wybuchnie.
- Znowu zaczynasz? - warknął.
- Tylko... - zacząłem grać na czas. - No może 6 kolegów. Wpadną do mnie, pogadamy i takie tam.
- Nie ma mowy! - wstał i krzyknął. Z zadowoleniem patrzyłem jak robi się czerwony. Podszedł do mnie i z bezsilności zaczął mną szarpać. W korytarzu słyszałem stukot szpilek mojej pięknej brunetki.
- Robert! - rzuciła się znowu na dyrektora. Powtórka z rozrywki, ale tym razem pięknie to wykorzystaliśmy.
- Victoria - usłyszałem głos Lucy. - Po co mnie wezwałaś? - brunetka odrzuciła pracodawcę i spojrzała mi prosto w oczy, uśmiechając się lekko.
- Już idziemy. Boże, ci faceci kiedyś się pozabijają. O co poszło?
- Mam kilku gości w pokoju, chciałem przedstawić ich szanownemu panu dyrektorowi - śmiałem mu się prosto w oczy.
- Proszę cię, chodźmy. Nie mam ochoty na niego patrzeć - pociągnęła naszą opiekunkę. Cały plan się udał. W tym momencie z mojego pokoju wyszedł Pique. Spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem.
- Sergio, trochę się nam tu nudzi... - spojrzał na Lucy i posłał jej swój najpiękniejszy uśmiech. - Witaj ślicznotko.
- Co tu się dzieje... - spytała z konsternacją w oczach.
- Właśnie odwiedziło mnie kilku chłopaków z Barcelony. Geri, zawołaj tych niewychowanych debili. Niech się przywitają ładnie... - Wszyscy zaczęli pomału wychodzić z mojego pokoju. Widziałem strach w oczach Lucy, który z każdą chwilą zmieniał się w zachwyt. Dziewczyna zachowała się jak małe dziecko, które zabrano do sklepu z zabawkami. Ucieszyłem się, że prezent jej się podoba.
- Cześć wszystkim - powiedzieli chórem.
- Lucy - szepnąłem jej do ucha. - Mam nadzieję, że prezent mikołajkowy się podoba. Wiem też, że czeka nas bardzo poważna rozmowa - spojrzała na mnie załzawionymi oczami. Kiwnąłem głową i mocno ją przytuliłem.
- Przepraszam - szepnęła cicho.
- No to teraz taki drobny upominek ode mnie - pobiegłem do pokoju i przyniosłem małe pudełeczko z naszyjnikiem. - Trzymaj mała - podałem je Lucy. Otworzyła je i zaniemówiła.
- Ale ja nic dla ciebie nie mam... - zdołała wydusić.
- Spokojnie, jesteśmy kwita - pocałowałem ją w policzek. - Dobra, myślę, że moi znajomi pozwolą na kilka zdjęć i chętnie spędzą trochę czasu z moją przyjaciółką? - zmierzyłem ich wzrokiem.
- Jasne - szybko odparł Pique. - Mamy całe popołudnie - uśmiechnął się i zabrał Lucy do mojego pokoju. Dziewczyna płakała ze szczęścia.
- Widzimy się za 15 minut - uśmiechnąłem się łobuzersko do Victorii.
- Sergio to chyba nie jest w porządku...
- Muszę się odwdzięczyć za pomoc, odmowy nie przyjmuję - chciałem ją pocałować... ale szybko się powstrzymałem. Przyciągała mnie jak magnes. Moje serce, rozum, ciało... To wszystko pragnęło tylko jej.
- No dobra... Ale to się nie spodoba Robertowi.
- Nie obchodzi mnie to. 15 minut i jedziemy - poszedłem do swojego tłocznego pokoju, mój anioł do swojego. Nie zwracałem uwagi na śmiechy, gadki Katalończyków. Z szafy wyciągnąłem ulubioną koszulę i spodnie i szybko poszedłem do łazienki. Przebranie się zajęło mi kilka sekund. Gorzej było z ułożeniem ciut przydługich włosów. Walczyłem i walczyłem, w końcu musiałem poprosić eksperta.
- Neymar! - krzyknąłem. Brazylijczyk szybko do mnie przyszedł. Wciągnąłem go do łazienki co wywołało śmiechy wśród innych Barcelończyków.
- Sory stary, ale nie marzy mi się szybki numerek w kiblu - zaśmiał się, a ja uderzyłem go dość mocno w ramię.
- Spójrz na moją fryzurę. Zrób coś, żeby spodobać się aniołowi.
- Żeby spodobać się aniołowi musiałbyś być jak Apollo.
- Dużo mi brakuje? - spytałem. Te jego porównania...
- Teraz jesteś jak Ereb. Ale w sumie... - i zaczął zabawę z moimi włosami. Układał je raz w prawo, raz w lewo. - No, teraz w pewnym stopniu przypominasz Apolla - zaśmiał się i przez dłuższą chwilę przyglądał swojemu dziełu.
- W pewnym stopniu? - spytałem niepewnie.
- Musiałbyś mieć jeszcze moją twarz - zaczął się śmiać. - Nie no, jest okej. Teraz wyglądasz jak facet.
- Dzięki Ney - podałem mu rękę... Chłopak miał grać w Realu. Chciałem grać z nim w jednej drużynie. Wybrał Barcelonę... Ale może nie wszystko stracone?
- No problemo - uśmiechnął się i szybko wyszedł. Wyperfumowałem się i spojrzałem w lustro. Nie żebym wpadł w samozachwyt... Ale wyglądałem jak bóg. Na samą myśl o moim skojarzeniu zacząłem się śmiać. Wyszedłem z łazienki. Zauważyłem, że atmosfera między Lucy a piłkarzami uspokoiła się. Młoda czuła się tak jak wśród rodziny. To właśnie robiła Blaugrana. Nawet nie zwrócili na mnie uwagi, gdy wyszedłem z pomieszczenia. Poszedłem pod pokój Victorii. Denerwowałem się. Chodziłem w kółko. Po kilku minutach drzwi otworzyły się, a z pokoju wyszedł anioł. Tyle, że tym razem to nie była przenośnia. Brunetka wyglądała olśniewająco w czerwonej sukience do ud, która leżała na niej idealnie. Przełknąłem głośno ślinę. Właśnie w tamtym momencie moje porównanie do boga... Straciło sens. Przy niej wyglądałem co najwyżej jak jej lokaj...
Zmierzyła mnie od stóp do głów i mógłbym przysiąść, że wstrzymała na chwilę powietrze.
- Wyglądasz olśniewająco - zdołałem wydukać.
- Dziękuję, ty też świetnie wyglądasz - podałem jej rękę i w kompletnej ciszy wyszliśmy z ośrodka. Właściwie całą drogę do restauracji przebyliśmy w ciszy. Ale nie bałem się jej. Czułem, że kryje się za nią coś bardzo ciekawego.
- Stolik dla dwojga - poprosiłem recepcjonistę. Szybko zaprosił nas do stolika i podał menu.
- Nie mam na nic pomysłu - zaśmiała się Viki.
- Możesz dzisiaj zaszaleć - uśmiechnąłem się. Zamówiliśmy mieszankę owoców morza, za którą jak się okazał, oboje szaleliśmy. Szybko opróżniliśmy talerze, a wszystko popiliśmy sokiem wiśniowym. Chciałem zamówić najlepsze wino, kiedy sobie przypomniałem, dlaczego w ogóle znajduję się w Paryżu. Przez alkohol. W sumie i tak się dziwiłem, jak to możliwe, że nie piję prawie 2 tygodnie. Pewnie gdybym wtedy wypił lampkę, moja historia potoczyłaby się inaczej.
- Jutro zaczniesz zajęcia indywidualne - ciszę przerwał jej głos. Dzwonił mi w uszach przez dobrą chwilę.
- To chyba dobrze, prawda? - spytałem ciągle uśmiechając się do brunetki.
- Nawet bardzo. Niedługo będziesz mógł wrócić do swojego normalnego życia... - powiedziała to... z lekkim smutkiem? Nawet nie lekkim. Ona tą myślą była przybita! Zastanawiałem się, co tu jej odpowiedzieć...
- Moje dotychczasowe życie nie ma już sensu.
- Dlaczego?
- W klubie jestem już zerem. Wśród rodziny też.
- Dla mnie nie jesteś zerem Sergio - dotknęła mojej dłoni i spojrzała mi prosto w oczy. Później wszystko działo się tak szybko. Zapłaciłem kelnerowi należną kwotę i szybko zamówiliśmy taksówkę. Nasze pożądanie było silniejsze niż rozum. Zaczęliśmy się całować. Namiętnie. Gdy taksówka podjechała pod ośrodek, musieliśmy oderwać się od siebie. Bałem się, że Victoria zmieni zdanie, ale nic z tego. Weszliśmy do "domu". Wskazałem na swój pokój, ale ona szybko pociągnęła mnie do siebie. Przekręciła za mną klucz w zamku. Tylko ja i ona. Szybko zdjąłem koszulę i wróciłem do całowania. Viki wplotła swoje palce w moje włosy. Neymar nie byłby zadowolony, gdyby zobaczył co zrobiła z jego dziełem. Jeździłem dłońmi po jej ciele. Cała drżała pod moim dotykiem. Zsunąłem z niej sukienkę. Zadowoleni z życia nie przerywaliśmy tej wspaniałej chwili. Brunetka zjechała dłońmi na mój brzuch, rysując zarys wyraźnie napiętych mięśni. Oderwaliśmy się od siebie dla zaczerpnięcia tchu. Oboje mieliśmy głodne oczy, ja chyba bardziej widząc jej prawie nagie ciało. Idealne ciało. Wtedy adrenalina przestała działać, a rozum podjął walkę.
- Sergio... - zaczęła. Widziałem jak blask w jej oczach gasł. Nie przez to, że przestałem ją podniecać. Baliśmy się. Nie znaliśmy się. Nie tego chcieliśmy.
- Przepraszam - wydukałem. Chwyciłem swoją koszulę, otworzyłem drzwi i ostatni raz spojrzałem na mojego anioła. - Ale też dziękuję. Szybkim krokiem poszedłem do swojego pokoju, który o tej godzinie był już pusty. Na łóżku znalazłem kartkę.
"Dzięki stary za super zabawę. Musieliśmy wracać do Barcelony, ale mamy nadzieję, że twojej koleżance podobało się. Jest naprawdę super laską. Pozdrów ją od nas."
Przynajmniej ich wieczór był udany... Chociaż... Mój też był fajny, gdyby nie liczyć faktu, że prawie przespałem się z moją opiekunką. Pogrążony myślami rzuciłem się na łóżko i zasnąłem.
******************************************************************************
To co zaszło między nami na całe szczęście... Kogo ja oszukuję? Na jakie szczęście? Pragnęłam Hiszpana. Jego bliskości, dotyku. Bałam się, że mu się nie spodobam, że jestem dla niego za stara, ale on akceptuje mnie. Ale chyba nie byłoby dobrze, gdybyśmy się ze sobą przespali. Kiedy adrenalina w nas opadła, nasze pożądanie również. Tylko czy ja naprawdę tego chciałam?
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 












Kurcze, przepraszam, że tak długo musieliście czekać :/ Niestety miałam poważne problemy zdrowotne i całkowity zakaz korzystania z komputera. A oczywiście jak zaczęłam pisać, pomysł mi wyparował i dlatego jest tak jak jest :/ Zamiast soku napisałam na początku wino i tak po chwili sb przypomniałam, że oni oboje są alkoholikami xd Co do następnego rozdziału, myślę, że również będzie za tydzień. Na blogu pojawiła się ankieta i proszę was o głos w niej :) Dopowiem tylko, że piłkarz będzie bratem głównej bohaterki, tak więc wybierajcie rozważnie xd

niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 4

                                                      CZYTASZ=KOMENTUJESZ

          Następnego dnia wstałem bardzo zdołowany. 3 dzień w ośrodku, a ja miałem dość. Szybko umyłem zęby, wziąłem prysznic, ubrałem się i poszedłem na śniadanie. Wow, nikt się na mnie nie gapił! Nie byłem nowością, byłem "tutejszy". Kątem oka dostrzegłem Victorię. Nie zwróciła na mnie uwagi. Wziąłem tackę z kanapkami i usiadłem koło Lucy.
- Hej Sergio - powiedziała radośnie.
- Cześć - burknąłem.
- Ktoś tu lewą nogą wstał - ciągnęła temat. Milczałem. - Coś powiesz?
- Można tu zadzwonić?
- Nie. Tylko do ciebie mogą zadzwonić. Taki sposób leczenia.
- Izolacja - powiedziałem cicho.
- No dokładnie - powiedziała z pełnymi ustami. Zachowywała się jak małe dziecko. Bo w sumie nim była... Spojrzałem na nią, a ta uśmiechnęła się szeroko. Od razu moje kąciki ust powędrowały ku górze. Do głowy przyszedł mi wspaniały pomysł.
- Lucy, kiedy masz urodziny?
- 14 kwietnia, a co? - kurcze, za długo czekania...
- A nic, czysta ciekawość...
- Tak jasne - spojrzała na mnie z politowaniem.
- No serio - zaśmiałem się. - Będziesz jeszcze jadła?
- Nie.
- To chodź do mnie - spojrzała na mnie dziwnie. - Boże nie, nie... - zapomniałem o skojarzeniach w okresie dojrzewania. Jej mina znaczyła jednoznacznie, że pomyślała o seksie.
- Spokojnie, żartowałam - zaśmiała się, wzięła swoją tackę i po chwili stała w korytarzu. Szybko pomaszerowałem za nią ciągle patrząc na stolik, gdzie siedziała Viki. Raczyła na mnie spojrzeć, więc kiwnąłem głową w geście przywitania. Nic nie odpowiedziała. Kurwa nie rozumiem kobiet! Najpierw opląta sobie ciebie wokół palca, będzie spędzała z tobą czas, da ci znaki, że jej się podobasz i kurwa bum. Gdybyśmy się ze sobą przespali... To był tylko pocałunek! Odniosłem tackę i poszliśmy do mojego pokoju. Lucy oczywiście rzuciła się na łóżko.
- Mów o co ci chodzi - ponaglała mnie.
- O nic - ciągle powtarzałem. - Chcę ciebie lepiej poznać... Lepiej zrozumieć. Nie możemy pogadać?
- Jasne, że możemy.
- Masz jakieś marzenia?
- Zostać księżniczką - zaśmiała się, ale szybko przestała widząc moją minę. - Nie wiem... Wrócić do domu? Chociaż tam mnie nie chcą to może lepiej nie...
- Może warto pogadać z rodzicami?
- Oj nie warto. Próbowałam. Ciągle jest ta sama gadka, że nie chcą mnie znać, dla nich jestem zwykłym ćpunem...
- Jak to wszystko się zaczęło? - usiadłem obok niej.
- Na imprezie się upiłam, zalana w trupa wróciłam do domu. Była awantura i w ogóle...
- No raz się może zdarzyć.
- Gdyby to był tylko raz... Podobał mi się stan, gdy byłam pijana. A jak do tego dorzucałam jakieś tabletki, albo jointa, to dopiero był czad.
- I co, jedna impreza zrujnowała twoje dzieciństwo?
- Na to wychodzi - powiedziała wyraźnie zasmucona. Chyba dopiero teraz sobie wszystko poukładała. Zobaczyła do czego ją to wszystko doprowadziło.
- To jakie masz marzenie?
- Dużo ich jest... Chciałabym wrócić do szkoły. Zdać maturę i pójść na studia medyczne. Kurcze... I tak bardzo chciałabym zobaczyć mecz Barcelony - rozmarzyła się. Poczułem ukłucie w sercu. Barcelona. - Co jest?
- Nic nic... - skłamałem.
- Widzę!
- Mecz Barcelony - powiedziałem z niesmakiem.
- No pewnie. Kocham Barcę. Jejku spotkać Leosia, Neymara... marzenie.
- A nie myślałaś o Ronaldo, Benzemie...
- Real? No proszę cię - zaśmiała się. - Przecież tam tylko marnują talenty piłkarzy. Patrz na takiego Casillasa. Kilka meczy gorszych - ławka.
- W sumie trochę prawdy w tym jest - otworzyła mi oczy. Odkąd odszedł Mourinho zaczęli nas traktować jak maszyny do zdobywania kasy. Kurcze... Jeden mecz przegrany, zakaz spotykania się z rodziną, dodatkowe treningi... Ale nie zawsze tak było... Pamiętam czasy, gdy liczyła się dobra zabawa. Kiedy nie było na nas presji, że przegrywamy mecz...
- Sergio, a ty gdzie grasz? - spojrzałem na nią i bałem się powiedzieć o tym. Po raz pierwszy w życiu wstydziłem się, ze gram w Realu.
- Drużyna z Madrytu...
- Atletico? - spytała z nadzieją w głosie. Przeniosłem wzrok na leżącą koszulkę klubową... Podążyła za moim wzrokiem. - Nie... Sergio błagam powiedz, że to nie Real...
- Real Madryt... - powiedziałem cicho.
- Kurwa nie...
- Spokojnie...
- Jestem od urodzenia Cule! - krzyknęła. - A zakochałam się w graczu Realu... - wstała i szybko wybiegła z mojego pokoju. Jej słowa obijały się w mojej głowie echem. Dopiero po chwili zrozumiałem ich sens. Kurwa... " Zakochałam się w graczu Realu"... Boże co ja zrobiłem... Chwyciłem stojącą na szafce lampkę i rzuciłem nią o ścianę. Bezradnie opadłem na łóżko i schowałem twarz w dłoniach. Jak mogłem jej dać jakąś nadzieję? Przecież to dziecko!
- Sergio? - usłyszałem znajomy głos po drugiej stronie drzwi.
- Wejdź proszę - głos mi się załamał. Mimo krótkiego czasu, pokochałem je obie. Ale Lucy jak siostrę. Nic więcej!
- Widziałam Lucy jak wybiegła zapłakana...
- No to zajebiście... Niedługo zaczną podejrzewać mnie o gwałt...
- Co się stało?
- Ona fanka Barcelony, ja piłkarz Realu. Ona się we mnie zakochała, a dla mnie jest...
- Jak siostra.
- Widać?
- Nawet nie wiesz jak bardzo...
- Victoria... Mogłabyś z nią porozmawiać? No wiesz... Kobiety łatwiej się dogadują - spojrzałem na nią błagalnym wzrokiem.
- Postaram się, ale nic nie obiecuję - szybko dopowiedziała widząc mój entuzjazm.
- Przepraszam za wczoraj... - powiedziałem cicho.
- Było minęło... - wyrzuciła z siebie. Jakoś nie potrafiłem jej uwierzyć. Chciała coś dopowiedzieć, ale zrezygnowała i wyszła z mojego pokoju. Chciałem pobiec za nią, ale nogi miałem z ołowiu. Dopiero po kilku minutach zdołałem wstać i pójść prosto do gabinetu dyrektora. Cicho zapukałem i otworzyłem drzwi.
- O pan Ramos, zapraszam.
- Ja tylko na chwilę z wielką prośbą...
- Słucham - odłożył dokumenty i spojrzał na mnie.
- Byłaby szansa zatelefonowania do przyjaciela? - powiedziałem na jednym oddechu.
- Po 3 dniach? Szybko - zaśmiał się. - To niemożliwe.
- Ale ja bardzo proszę... Muszę się z nim spotkać.
- To sobie pan poczeka - wrócił do swojej pracy. Nie wytrzymałem. Podszedłem do jego biurka i z całą złością, która we mnie buzowała zacząłem krzyczeć.
- To sprawa życia lub śmierci, więc odda mi pan mój telefon, jasne?! - spojrzałem złowrogo na niego.
- Pan tu nie rządzi! Proszę wyjść!
- Ani mi się śni! Może mnie pan wyprowadzić, ale sam nie wyjdę!
- Pożałuje pan tego! - chwycił mnie za koszulkę. W tym momencie do gabinetu weszła Viki. Jak ja się wtedy cieszyłem, że pierwszy nie rzuciłem się na dyrektora.
- Robert zostaw go! - krzyknęła i odepchnęła pracodawcę ode mnie. - Co tu się dzieje?!
- Chciałem tylko zadzwonić do Crisa. To bardzo ważna sprawa - spojrzałem w jej kasztanowe oczy. Zrozumiała mnie. Kazała mi wyjść, sama została z dyrektorem. Szybko wróciła z moją komórką w ręku. Podała mi ją i odeszła, a ja jak idiota stałem i patrzyłem za nią. Otrząsnąłem się i zadzwoniłem do Crisa. Odebrał po kilku dzwonkach.
- Yolo kolego - zaśmiał się.
- Cris, gdzie jesteś?
- Jeszcze w Paryżu, a co?
- Przyjedź szybko, ale najpierw wpadnij do jubilera i kup dwa najpiękniejsze naszyjniki. Tylko jeden niech będzie taki w ciul wypasiony, jasne?
- Dobra, ale... - rozłączyłem się. Nie miałem za dużo czasu. Szybki telefon do drugiej osoby. Tym razem musiałem zadzwonić 3 razy.
- Co jest? - usłyszałem znajomy głos i odetchnąłem z ulgą.
- Hej przyjacielu - cisza. - Jesteś tam?
- Tak... Nie spodziewałem się ciebie...
- Ja też nie mogę uwierzyć, że do ciebie dzwonię... Potrzebuję pomocy.
- No mów.
- Czy dasz radę namówić kilku chłopaków do przyjazdu do Paryża?
- Do Paryża? Stary, oni nie chcą dupy ruszyć do Madrytu, a ty mi tu z Paryżem wyskakujesz.
- Pique! To bardzo ważna sprawa...
- Kto konkretnie miałby przyjechać? - spytał ze znużeniem w głosie. Zadowolony z sukcesu kontynuowałem rozmowę.
- Najlepiej Leo, Neymar... Może Luis i Andres.
- Wiesz, że będzie ciężko?
- Liczę na ciebie. Najlepiej, gdyby przyjechali na 6 grudnia.
- Ale to przecież za tydzień...
- Poradzisz sobie.
- Dobra postaram się - podałem mu adres i poszedłem oddać telefon.
- Co, ciężko było dać mi go na 5 minut? - powiedziałem wychodząc. Szybko pobiegłem na zajęcia. Wyjątkowo siedziałem daleko od Lucy, która dalej miała ślady po płaczu. Zrobiło mi się jej tak żal...
Ale czy ja dałem jej jakąkolwiek nadzieję? Jakieś znaki? Na zajęciach opowiadał o sobie Marco, który przez narkotyki zapadł w śpiączkę i Hugo, który przez alkohol postanowił demolować miejsca publiczne. Myślałem, że zasnę. Gdy tylko Victoria poinformowała nas o zakończeniu sesji, poszedłem do siebie i czekałem na Crisa, któremu chyba się nie spieszyło. Zmęczony dniem, położyłem się spać.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Spojrzałem na zegarek, spałem może 2 godziny. "Wlazł" krzyknąłem, po chwili zobaczyłem gębę przyjaciela.
- Kurwa chyba ci się nie spieszyło - ochrzaniłem go.
- Też się cieszę, że cię widzę przyjacielu - usiadł na fotelu.
- Masz?
- No pewnie, tylko musisz mi sporo kasy oddać - uśmiechnął się.
- No faktycznie, jakby ten zakup miał cię doprowadzić do bankructwa - podał mi pudełka. W jednym bardzo ładny złoty naszyjnik z zawieszką, taki normalny. Drugi zapierał dech w piersiach. Złoto połączone z diamentami i kilka innych kamieni.
- To wszystko tylko 57 tysiaków.
- Mało... - dla nich byłem gotowy stracić całą kasę. - Cris, czy nie uważasz, że w klubie jesteśmy traktowani jak roboty? - odłożyłem pudełka do szafki i spytałem go prosto z mostu.
- Może czasami... A co?
- Nic nic... - pogadaliśmy chwilę, Ronaldo pojechał do hotelu, ja się wykąpałem i położyłem się do łóżka. "Żeby tylko Pique nie spieprzył wszystkiego" - powtarzałem sobie w głowie. Szybko zasnąłem ciągle wyobrażając sobie najbliższy dzień.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


    










Bum! Z góry przepraszam za kiepski rozdział :/ Miał być trochę inny, ale miałam tyle zamieszania, że wszystkie pomysły wyfrunęły mi z głowy. Niestety wolne szybko się skończyło, więc nie obiecuję, że wyrobię się do środy. Właściwie mogę jedynie obiecać, że następny rozdział pojawi się do niedzieli. Tak więc jeszcze raz przepraszam, obiecuję, że następny będzie leszy :) Niedługo pojawi się ankieta o nowym blogu, więc uważnie przeglądajcie bloga :D