niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 12

            Mój mózg pracował w zwolnionym tempie. Próbowałem ułożyć sobie wszystko, ale to było awykonalne. Patrzyłem na znaną mi osobę. Na osobę, którą kochałem, ale nie potrafiłem wydusić słowa. Patrzyłem jej prosto w oczy.  oczy, które nigdy nie zdradzają. W tym przypadku było inaczej.
- Kotku, nie cieszysz się z mej wizyty? - spytała tym swoim uwodzicielskim głosem. Wszystko byłoby okej, gdyby nie nutka spitego głosu, którą usłyszałem od razu.
- Co ty tu robisz? - spytałem automatycznie.
- Twój adres - szepnęła. - Dałeś mi go przed wyjazdem z Paryża.
Spojrzałem na Sandro. Stał równie zaskoczony co ja. Nagle dołączyła do nas Lucy. Jej dobry humor szybko minął. Patrzyła na swoją spitą opiekunkę z zawodem w oczach. Victoria była jej oparciem. W tamtym momencie pokazała jej jak być tchórzem.
- Wyprowadź Lucy - powiedziałem nadzwyczaj pewnym głosem.
- Dlaczego?
- Bo jeżeli nie chcesz, żeby Lucy każdy problem topiła w alkoholu, bo tak zrobiła jej opiekunka, to to jest najlepszym rozwiązaniem - syknąłem mu przy uchu. Szybko wykonał moje polecenie.
Lucy szarpała się przez chwilę, ale Sandro bez problemu poradził sobie.
- Co to za ciasteczko? - zaśmiała się Victoria. Nie potrafiłem na nią spojrzeć. Tyle razy nam powtarzała, że alkohol to zło, a teraz stała przede mną spita w trupa. Pewnym ruchem wciągnąłem ją do domu. Zaczęła tańczyć. Myśl Sergio. Myśl. Co powinien zrobić w takim momencie jej chłopak?
- Siadaj - warknąłem. Niechętnie, ale wykonała mój rozkaz.
- Nie cieszysz się na mój widok. Ojojjoj - znowu zaczęła się śmiać.
- Jak mogłaś przyjść w takim stanie?! - syknąłem.
- A to bardzo proste misiu. Uciekłam od Jacka, kupiłam sobie flaszkę i ta dam, jestem.
- Pomyślałaś o Lucy?
- Niech zobaczy, że życie nie jest takie kolorowe! Niech wie, że faceci chcą tylko zaciągnąć do łóżka!
- Dlaczego masz takie poszarpane rzeczy?
- Sprawka mojego mężusia, który chciał świętować wigilię - spojrzałem na nią zdumiony.
- Możesz jaśniej?
- No kurwa przecież to proste. Zdradziłam cię z Jackiem. Upił mnie i zaciągnął do sypialni. A ja w ogóle się nie sprzeciwiałam - zaśmiała się głośno. Moje serce pomału pękało na małe kawałki. Bez słowa wstałem i poszedłem do swojego pokoju. Co tu się kurwa dzieje?! Czy Victoria mówi prawdę? Zrobiła to z własnej woli, czy pod przymusem męża?
Następnego dnia znalazłem brunetkę śpiącą na kanapie. "Jak się obudzi, będzie miała ogromnego kaca" - pomyślałem. Patrzyłem na nią z obrzydzeniem. Poszedłem do kuchni i zacząłem przygotowywać śniadanie. Dość głośno to robiłem. Przez "przypadek" spadły mi garnki, potłukły się szklanki. Usłyszałem jakieś stękanie w salonie. Zacząłem jeszcze głośniej rzucać wszystkim co miałem pod ręką.
- Kurwa Ramos weź się opanuj! - krzyknęła i w błyskawicznym tempie znalazła się w kuchni.
- Widzę, że śpiąca królewna wstała łaskawie! - wydarłem się na nią.
- Nie drzyj się na mnie!
- Pamiętasz jak się tu znalazłaś?!
- No właśnie o to ciebie chciałam spytać - chwyciła się za głowę.
- Otóż przyszłaś wczoraj do mnie do domu. Waliłaś w drzwi, przez co przestraszyłaś dzieciaki! Potem jakby nigdy nic, spita w chuj weszłaś do mojego domu i zaczęłaś opowiadać jak to super zdradzało się mnie z Jackiem! - brunetka zakryła sobie dłonią usta.
- Ja... Ja nic nie pamiętam...
- No trudno się dziwić.
- Ja ciebie na pewno nie zdradziłam Sergio! Czekaj... - usiadła na krześle i próbowała sobie coś poukładać. - Pamiętam kolację wigilijną... Otwieraliśmy z Davidem prezenty... Potem mały poszedł spać, a ja dałam się skusić na jedną malutką lampkę wina, nic więcej!
- Dziwne, bo do mnie przyszłaś z butelką po wódce. Pustą butelką.
- Sergio przysięgam! W domu wypiłam jedną lampkę i nic więcej!
- To jak to się stało, że wylądowałaś w łóżku ze swoim byłym?!
- O kurwa... - ukryła twarz w dłoniach. - To ja odnosiłam małego spać. Jak przyszłam, wino stało gotowe... I miało dziwny posmak...
- I mam ci uwierzyć, że Jack specjalnie cię otruł, żeby przy okazji ciebie zgwałcić?!
- Teraz to nie jest gwałtem Sergio - spojrzała na mnie ze łzami w oczach. - Pod wpływem tego czegoś, ja mu się oddałam... Żadna policja mi nie uwierzy...
- Ja też mam z tym problem - powiedziałem ostro. Spojrzała na mnie z żalem, ale i zrozumieniem.
- Tak, ja to rozumiem. Przepraszam za ten incydent w nocy... Przeproś ode mnie Lucy - zabrała swoje rzeczy i szybko wybiegła z mojego mieszkania. Stałem wpatrzony w drzwi. Liczyłem, że zmieni zdanie i wróci. Kolejne minuty mijały, a Victorii nie było...
Po pewnym czasie dołączyły do mnie dzieciaki. Lucy z widocznymi śladami płaczu. Podeszła do mnie i mocno wtuliła się. Gładziłem ręką jej włosy. Była taka krucha. W kompletnej ciszy zjedliśmy śniadanie. Nikt nie miał odwagi wspomnieć o wczorajszym incydencie. Lucy całkowicie zdołowana chodziła od kuchni do swojego pokoju. Musiałem pogadać z jej chłopakiem.
- Sandro... Musicie wyjechać - powiedziałem to z ogromnym bólem.
- Przecież wiesz, że ona cię nie zostawi.
- Wyjedziecie do Barcelony, potem, na nowy rok, odwieziesz Lucy do jakiegoś ośrodka, żeby mogła w pełni ukończyć leczenie. Nie wróci do Paryża - nie dopuszczałem do siebie słów chłopaka.
- Sergio skup się! - warknął na mnie. - To już nic nie zmieni. Czy będzie się dołowała tu, czy w Barcelonie, to nie ma znaczenia. Ona potrzebuje nas. Trzeba jej wyjaśnić całą tą sytuację i tyle - podziwiałem go, za jego dojrzałość. Wyglądał na dupka, ale okazał się prawdziwym mężczyzną.
- Ale ten wyjazd dobrze wam zrobi... - dążyłem uparcie.
- Jeżeli chcesz, żebyśmy się wyprowadzili od ciebie, zrozumiemy.
- To nie chodzi o to... Ja muszę coś zrobić z Victorią...
- Wytłumaczyła się?
- Niby jej były wsypał coś do wina i ona mu uległa - naśladowałem Victorię.
- A nie sądzisz, że to może być prawda?
- Nie ma szans - szybko odparłem.
- Z tego co mi Lucy opowiadała... To Victoria jest porządną kobietą...
- Jak widać, pozory mylą.
Nie chciałem w to wierzyć. Naprawdę. W głębi duszy liczyłem, że to wszystko jakiś zły sen. Że spotkamy się niedługo z Victorią, wszystko będzie okej. Wszystko się spieprzyło. Kobieta, którą kochałem zawiodła mnie.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------




























































Jak wrażenia po "12"? :) Takimi małymi kroczkami zbliżamy się do końca :( I tak blog wyszedł dłuższy niż myślałam :) Nastąpiła mała zmiana związana z kolejnością blogów. Następny będzie jednak o Neymarze, ponieważ nie do końca mam pomysł na Pique. Później prawdopodobnie będzie Messi i Antonella :)
Tydzień ferii minął zdecydowanie za szybko... Miłego czytania :)

czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 11

                Zniosłem jakoś dzień z dwoma Cules w moim domu. Właściwie... Nie było tak trudno. Zwłaszcza, że dzieciaki nie wychodziły cały czas z pokoju. Dosłownie, ani razu. "Kiedyś też miałem tyle werwy" - pomyślałem. "Tylko dlaczego muszę znosić ich ciągle śmiechy informujące, że tam dalej toczy się jakaś gra?!"
Cały dzień przesiedziałem przed telewizorem i za kuchenką. Oczywiście nie było szans na pomoc z żadnej strony. Wynudzony dniem,wcześnie położyłem się spać. Gdy ciągłe chichy nie ustawały, przykryłem głowę poduszką i modliłem się o choćby godzinną przerwę.
Kiedy obudziłem się nad ranem, uważnie zacząłem nasłuchiwać pisków z pokoju obok. Cisza. Zadowolony chwyciłem pierwsze lepsze rzeczy z szafy i poszedłem do łazienki. Szybki prysznic pomógł mi zaplanować dzisiejszy dzień - wigilię. Założyłem wcześniej przygotowane ciuchy i zszedłem cicho do kuchni, podążając za znakomitym zapachem mieszanki omletów i perfum. Oparłem się o framugę i ze spokojem ( a może z zazdrością? ) patrzyłem jak Sandro obejmuje Lucy w talii i razem szykują śniadanie. Było to tak dziwne uczucie... Kochałem Victorię, ale... Gdy tylko Ramirez zbliżał swoje usta do skóry mojej siostrzyczki... Miałem ochotę podejść i dać mu w pysk. Nie zrobiłem tego. Lucy znienawidziłaby mnie. Zastanawiałem się, ile ten związek wytrzyma. Miesiąc? Rok? W końcu dzieciaka wprowadzą do pierwszej drużyny i nie będzie miał czasu na randkowanie. Biedna Lucy... Czułem się nieswojo szpiegując ich, patrząc jak się całują, jak okazują sobie miłość. Cicho odchrząknąłem. Sandro momentalnie zesztywniał, wyraźnie przestraszony moją obecnością. Lucy pogłaskała jego dłoń. Odwrócili się w moją stronę, delikatnie uśmiechnąłem się.
- Hej Sergio, nie słyszeliśmy kiedy przyszedłeś...
- Ostatnie dwa dni nic nie słyszycie... Zwłaszcza spod kołdry - spojrzałem prosto w oczy Katalończyka. O tak. Dzisiaj jest ten dzień.
- Było nas słychać? - Lucy zakryła sobie usta dłonią. Jej przerażenie tak mnie bawiło...
- Nie tak bardzo. Myślę, że w sąsiedniej dzielnicy nic nie słyszeli - podszedłem bliżej i chwyciłem talerz z omletem. - Nie musicie stać tak sztywno, kiedy jestem obok. Przecież nie robicie nic złego.
Usiadłem przy stole i szybko zjadłem pyszne śniadanie. Dzieciaki niepewnie usiadły obok mnie.
Cierpliwie czekałem, aż skończą.
- Sandro, chodź ze mną - powiedziałem, gdy wszyscy zjedli.
- Sergio - Lucy zmroziła mnie wzrokiem.
- Nie zabiję go - szybko odpowiedziałem na jej badawcze spojrzenie. Sandro posłusznie poszedł ze mną do garażu. Trochę mi zajęło nim znalazłem to, czego szukałem. W końcu ostatni raz choinkę ubierałem z trzy lata temu. Pamiętne święta. Moja mama przyjechała na wigilię, poznała Elizabeth...
Teraz wszystko się zmieniło. Moja mama nie żyje, Elizabeth żyje sobie z jakimś innym piłkarzykiem.
- Mam się bać? - spytał Sandro, gdy tylko zamknąłem drzwi.
- Nie, wcale - skłamałem. Przyparłem go do ściany. Podejrzewam, że gdyby odważyłby się wtedy mi przywalić, wszystko potoczyłoby się inaczej. Łącznie z jego karierą. Ale on stał tylko sztywno. Nie bał się. Miał duszę wojownika i chciał mi to pokazać.
- Przywalisz mi teraz, bo przespałem się z Lucy?
- Powiedziałem wyraźnie, że to nie jest dla mnie żadnym problemem. Sam święty nie jestem. Ale spróbuj ją skrzywdzić - pogroziłem mu palcem, cały czas trzymając go drugą ręką za koszulkę.
- Nie zamierzam.
- Jeżeli chociaż raz zobaczę, że przez ciebie płacze, znajdę cię i zabiję. Bez skrupułów. Czy to jest dla ciebie zrozumiałe?
- Nie jestem debilem. Poza tym za bardzo zależy mi na Lucy - poluźniłem uchwyt dzięki czemu Sandro mógł wziąć głęboki oddech.
- Siadaj - wskazałem na krzesło. - Jestem opiekunem Lucy i zrobię dla niej wszystko, byleby była szczęśliwa. Jest taka dzięki tobie, więc nie mogę zabronić wam spotykać się. Ale chcę wiedzieć, co planujesz w związku z tym.
- A co mam planować?
- No raczej na razie nie dzieci, ale czy to coś poważnego?
- Mam nadzieję, że tak. Od pierwszego wejrzenia się w niej zakochałem. Jest taka cudowna... Zwłaszcza nad ranem, kiedy promienie słońca padają na jej twarz... - Sandro rozmarzył się.
- Bez szczegółów.
- Ale wiem, że ty kręcisz z tą opiekunką - klepnął mnie w ramię. - Dobry wybór.
- Nie przeginaj Sandro. Nie jesteśmy kolegami.
- Przepraszam - powiedział zmieszany. Podałem mu choinkę i szybkim krokiem wyszliśmy z garażu. Kątem oka dostrzegłem, jak Lucy przygląda się swojemu chłopakowi w poszukiwaniu jakichś śladów po bójce. Ubranie choinki zajęło nam trochę ponad godzinę. Właściwie, to dzieciaki ubierały ją. Ja tylko przyglądałem się. Ciężko mi to było powiedzieć... ale razem wyglądali naprawdę fajnie. Zacząłem szykować jedzenie. Nawet nie zauważyłem jak czas szybko zleciał. Dopiero co wstałem, a tu już była 17. Wszyscy poszliśmy przebrać się w eleganckie ciuchy. Sandro wyszedł w bardzo ładnym garniaku, ja założyłem jakąś koszulę. Czekaliśmy na moją kochaną siostrzyczkę. Czas leciał, a ona dalej nie przychodziła. Po kilku minutach usłyszeliśmy trzaśnięcie drzwi.Lucy... Lucy ubrana była w piękną sukienkę. Wyglądała w niej jak księżniczka. Gdybym był młodszy... Na pewno walczyłbym z Sandro o jej względy. Staliśmy i gapiliśmy się na nią tępym wzrokiem.
- Jest taka piękna... - szepnąłem.
- Bez ubrań jest jeszcze piękniejsza - zaśmiał się. Trzasnąłem go w głowę. Dopiero wtedy zrozumiał dokładnie swoje słowa i towarzystwo, w jakim je wypowiedział. Ale trochę mu tego zazdrościłem. Moja mała Lucy... która jeszcze miesiąc wcześniej była zakochana we mnie... Teraz żyła tylko Katalończykiem. Chłopak podszedł do niej i namiętnie pocałował. Menda. Wiedział, że spędzę sam te święta i jeszcze dobitnie musiał to podkreślać...
Zgasiłem światło dodając trochę atmosfery świątecznej. Zapaliłem choinkę. Przez chwilę staliśmy wpatrzeni w jej blask. Szybko stanęliśmy przy stole i zaczęliśmy dzielić się opłatkiem. Młodzi zaczęli od siebie, więc miałem chwilę, żeby przemyśleć sobie, co im powiem. Jako pierwsza podeszła do mnie Lucy.
- Sergio...
- Kochanie, powiem krótko. Wyglądasz jak księżniczka, jesteś nią. Mam nadzieję, że wszystko ułoży się po twojej myśli. Z nauką, leczeniem i... Sandro. Widzę, że jesteś przy nim szczęśliwa. Cieszy mnie to. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
- A ty pamiętaj, że jakby co, to ja zawszę ci pomogę. W ogóle sukcesów w sporcie... Zastanów się poważnie nad klubem. I powodzenia z Victorią - mocno ją przytuliłem.
- Kocham cię - szepnąłem jej do ucha. Rozluźniła się i ustąpiła miejsce Sandro.
- Sukcesów i powodzenia z Victorią - powtórzył słowa Lucy.
- Pamiętaj co mówiłem ci w garażu. Jedna łza i nie żyjesz. A poza tym, żeby ci się ułożyło w klubie - uścisnąłem jego dłoń i wszyscy zadowoleni z zakończenia tej żenującej scenki, usiedliśmy do stołu. Naprawdę fajnie było. Pierwszy raz od kilku lat czułem tą atmosferę rodzinną. Śmialiśmy się, gadaliśmy, śpiewaliśmy kolędy... Wydawałoby się, że nic nie może zepsuć tego wieczoru. Po kolacji pozbierałem naczynia. Zaczęliśmy wręczać sobie prezenty. Mimo, iż miałem mało czasu, znalazłem też coś dla Sandro.
- Trzymaj młody - rzuciłem mu paczuszkę, w której był bardzo gustowny zegarek. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Dzięki stary - zaśmiał się i podał mi pudełko. Znalazłem w nim naprawdę fajny naszyjnik w kształcie piłki z wygrawerowanym napisem: "Walcz". Kiwnąłem głową w geście podziękowania. Lucy dostała ode mnie bransoletkę. Radość jaka pojawiła się na jej twarzy od razu poprawiła mi humor. Sandro podał Lucy paczkę, ale zabronił otwierać przy mnie. Tsa... Bo zapewne seksowna bielizna zrobiłaby na mnie wrażenie. Dziewczyna zarumieniła się. Nie miała dla niego prezentu. A przynajmniej prezentu materialnego. Boże... kolejna noc i ich zabawy.
Siedzieliśmy tak wszyscy na kanapie. W sumie mieliśmy zaraz iść do łóżek. Sandro oczywiście do łóżka Lucy. Nagle ktoś zaczął walić w drzwi. Trochę przestraszeni tą sytuacją, patrzeliśmy na siebie nie wiedząc co zrobić. Wiadomo, mógł to być jakiś pijak, którego rodzina wywaliła z domu, ale jakieś bachory, które uciekły od babci. Poszliśmy razem z Sandro pod drzwi. Myśleliśmy, że ktoś już sobie poszedł, gdy znowu rozległo się walenie do drzwi. Kiwnąłem głową w stronę chłopaka i chwyciłem za klamkę. Wziąłem głęboki oddech i otworzyłem drzwi. Chłód, który owionął moją osobę, na chwilę zamącił mi w głowie. Dopiero po chwili wróciłem do żywych. Pamiętam tylko swoje pytanie, wypowiedziane przestraszonym głosem: "Co ty tu robisz"?
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------






















Muszę przyznać, że para Lucy-Sandro jest naprawdę słodka :D Jak wrażenia pod "11"?
Pod ostatnim rozdziałem było 9 komentarzy... Więc pod tym ma być co najmniej 10 :D
Wgl ferie za szybko lecą... :(

niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 10

              Obudził mnie piękny zapach naleśników. Szybko pobiegłem wziąć prysznic, umyć zęby. Ubrałem stare dresy i zbiegłem do kuchni. Nowość. Lucy stała przy kuchence i robiła śniadanie!
- A co tak pięknie pachnie? - przytuliłem ją i wziąłem głęboki oddech.
- Zapamiętałam, że lubisz naleśniki... Poza tym chciałam ci podziękować.
- Za co? - spojrzałem na nią zdziwiony.
- Po pierwsze, nie muszę spędzać świąt w ośrodku...
- Wiesz, że nie mógłbym ciebie tam zostawić Lu.
- Po drugie... Będzie mogła wpaść do mnie koleżanka...
- Mam nadzieję, że będę mógł ją poznać - uśmiechnąłem się do niej. W głębi duszy wiedziałem, że mogą być z tego powodu albo problemy albo nieciekawa sytuacja. Lucy nałożyła na talerze śniadanie i usiedliśmy wspólnie przy stole. Wziąłem pierwszy kęs... I przypomniała mi się Elizabeth, która robiła takie same, a może nawet i gorsze naleśniki. Zamknąłem oczy i rozkoszowałem się smakiem tego jakże prostego dania.
- Smakuje? - spytała z lekkim przerażeniem w głosie. Machnąłem ręką. Nie mogłem wydobyć słowa.
- Są... Są pyszne. Lepsze niż te, które robiła Elizabeth.
- Cieszę się - uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.
Kiedy skończyliśmy jeść, pozmywałem naczynia i pozwoliłem Lucy odpocząć. Nie lubiłem zmywać, ale nie opłacało mi się włączać zmywarki na dwa talerze. Szybko opłukałem je i poszedłem do salonu. Lu siedziała na kanapie i skakała po kanałach szukając czegoś ciekawego. Zaszedłem ją od tyłu i przeskoczyłem przez łóżko. Przestraszona podskoczyła i krzyknęła. Wybuchłem śmiechem. Takim prawdziwym, szczerym śmiechem, którego nie używałem od dobrego roku.
- Ty pieprzony gnoju! - rzuciła się na mnie. "Biła" mnie, chociaż ja bardziej traktowałem to jak łaskotki.
- No proszę, proszę. Panna nieustraszona buntowniczka czegoś się boi.
- Wal się - naburmuszona usiadła z powrotem na kanapę.
- O której będziesz miała gości? - usiadłem obok niej. Spojrzała na zegarek.
- Myślę, że za jakieś 3 godziny. A ty o której jedziesz?
- Za 2 godziny. Może się miniemy - zaśmiałem się.
Siedzieliśmy w ciszy i oglądaliśmy jakiś film. Tak jak obiecałem, po dwóch godzinach zacząłem się szykować do wyjścia. Ubrałem ciepłą bluzę i wyszedłem z domu. Pojechałem do pierwszego lepszego sklepu z zabawkami. Miałem wpaść do Ikera, ale okazało się, że wyjechali na święta do Brazylii... Fajnie mają... Kupiłem dla Juniora jakieś samochodziki i miśki... Nie miałem ochoty tam iść, ale co miałem poradzić? Cris to mój przyjaciel, a dla jego syna jestem wujkiem, więc moim obowiązkiem jest dbanie o chłopaka.
Kiedy podjechałem pod dom Cristiano... Nie czułem się dobrze. Bardzo lubiłem spędzać tam czas, zwłaszcza, gdy zostawiła mnie Elizabeth, ale to właśnie tam zacząłem pić. Pierwsze uspokajające drinki piłem przy swoim przyjacielu. Gdybym pół roku temu wiedział, że tak to się zakończy... Pewnie dalej bym pił. W sumie dzięki temu spotkałem Lucy i Victorię. Dwie najważniejsze kobiety w moim życiu poza moją matką. Szybko zapukałem do drzwi, chciałem mieć to za sobą.
- O, hej Sergio - Cris był totalnie zdziwiony moim widokiem.
- Mam prezent dla małego - nałożyłem sztuczny uśmiech i za zgodą Ronaldo wszedłem do jego domu. Junior od razu do mnie przybiegł.
- Wuuuujek - skakał wokół mnie. Klęknąłem obok niego i przybiłem z nim żółwika. Podałem mu torbę z prezentami.
- E, nie otwierasz jej do wigilii - pogroziłem mu palcem i uśmiechnąłem się.
- To nie fair...
- Nie fair byłoby otwieranie prezentu przed wszystkimi - szepnąłem i przytuliłem go. Wstałem i spojrzałem na Crisa. Był strasznie przygnębiony.
- Chcesz coś do picia? - spytał z udawanym przejęciem.
- Nie dzięki. Coś się stało?
- Nic ważnego...
- Na pewno? - znałem go kilka lat. Wiedziałem doskonale kiedy kłamie.
- Tylko Irina mnie zostawiła, a klub rozważa sprzedanie mnie. Takie tam świąteczne prezenty.
- Przykro mi z powodu Iriny...
- Zdradzałem ją, a ona mnie. To musiało się tak skończyć.
- Wiesz, że Real nie odda cię nikomu.
- Tyle, że podsłuchałem rozmowę Carla i całego zarządu. Wiesz, mam 30 na karku, grasz coraz słabiej, za dwa lata nie będę tyle wart co teraz.
- Myślę, że powinniśmy przeczekać to. Może to chwila słabości zarządu? Strzelisz kilka bramek i pokażesz, że to jest twój dom - poklepałem go po ramieniu. - Tylko nie zacznij pić - zaśmiałem się.
- Aż tak źle tam było?
- Było rewelacyjnie - powiedziałem, gdy zobaczyłem przed sobą twarz Victorii.
- Czuję, że szykuje się dużo opowiadania. Może jednak napijesz się whisky?
- Nie mogę Cris...
- Kurde sorry stary, zapomniałem się... Kawy?
- Chętnie.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W końcu doczekałam się. Sergio wyszedł z domu. Miałam godzinę na przyszykowanie jakiegoś obiadu i na wyszykowanie się. Z produktów, które zostały nam po wczorajszym gotowaniu, zrobiłam spaghetti. Danie banalne, ale moje ulubione. Potem szybko się umyłam i umalowałam. Może nie była to dla mnie nowość... Ale na pewno nie codzienność. Założyłam sukienkę, którą potajemnie kupiłam za kasę Sergio (za co będę musiała go przeprosić). Nie czułam się zbyt komfortowo... Ale czułam się bardzo seksownie w niej, czyli dostałam taki efekt, jaki chciałam. Ogarnęłam busz na mojej głowie w momencie, gdy ktoś zapukał do drzwi. Szybko założyłam szpilki i pobiegłam otworzyć mojemu gościowi. Na jego widok zaparło mi dech w piersi.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kiedy wracałem od Crisa czułem się trochę lepiej. Nasze relacje poprawiły się. Ja opowiedziałem mu o przygodzie z Paryża, on mi o Irinie, Juniorze i klubie. Spojrzałem na zegarek. "Koleżanka" Lucy już powinna być. Długo rozmyślałem, czy wejść od razu, czy chwilę poczekać. Zaparkowałem pod domem. A właściwie próbowałem zaparkować. Ktoś zajął moje miejsce i musiałem wstawić samochód do garażu. Lekko zdenerwowany wszedłem do domu. Po pokojach unosił się zapach spaghetti i męskich perfum. "Koleżanka" prychnąłem. Cicho zacząłem krążyć po mieszkaniu szukając Lucy. Usłyszałem jej śmiech dobiegający z jej pokoju. Podszedłem bliżej i obraz tego co miałem zaraz zobaczyć, zaczął układać mi się w głowie. Szukałem tylko pretekstu, żeby wejść bez pukania. Udało się. Do moich uszu dobiegł jej stłumiony krzyk.
- Lucy, wszystko okej? - spytałem i otworzyłem drzwi. Mógłbym być jasnowidzem. Na łóżku, na moim łóżeczku Lucy uprawiała seks z jakimś chłopakiem. Nie chciałem jej robić siary i awantur.
- Sergio! - pisnęła.
- Za dziesięć minut widzę was w salonie - powiedziałem z okrutną miną. Zamknąłem drzwi i coraz bardziej rozbawiony tą sytuacją poszedłem w ustalone miejsce spotkania. Cały czas chichrałem się pod nosem. Przypomniało mi się, jak prawie nakrył mnie i Victorię jej syn. Nie minęło 10 minut, jak usłyszałem zamykanie drzwi. Nie odwróciłem się.
- Po pierwsze, okłamałaś mnie. Miała wpaść do ciebie koleżanka, nie kolega - zacząłem. Znowu przybrałem obraz okrutnego ojca. - Po drugie, z mojej karty kredytowej zniknęła spora ilość pieniędzy.
- Ja przepraszam...
- Nie przerywaj mi. A po trzecie, nie zostawiłaś dla mnie obiadu - dzieciaki usiadły naprzeciwko mnie. Strach i przerażenie emanowały od nich na kilometr. Miałem coraz więcej powodów do śmiechu.
- Przepraszam, to moja wina - wtrącił chłopak. Jego twarz wydawała mi się tak znajoma...
- Owszem, twoja. Czy możesz mi wszystko opowiedzieć Lucy? - założyłem nogę na nogę i czekałem na jej przestraszony wykład.
- Pieniądze, które zniknęły z twojej karty... Poszły na sukienkę. Przepraszam Sergio, chciałam ci później powiedzieć. Nie mówiłam prawdy o moim gościu... Bo wiedziałam, że się nie zgodzisz! Gdybyś wiedział kto to jest... A obiadu nie zostawiłam ci, bo... Czekaj. Czy obiad jest aż tak ważną rzeczą w całej tej sytuacji?
- Dla mnie tak - wybuchłem śmiechem na widok dezorientacji u dzieciaków.
- Czekaj... Ty o wszystkim wiedziałeś?!
- O chłopaku... Domyśliłem się. O kasie nie, to był blef. Ale widzę, że skuteczny.
- Teraz będzie jakaś awantura?
- A niby dlaczego? Skończyłaś 17 lat. Chodzisz na odwyk. Nie jestem twoim ojcem. Nie mam więc żadnego powodu na robienie tobie awantur, chociaż wolałbym następnym razem najgorszą prawdę, jasne? - pokiwała tylko głową.
- Ja może już pójdę... - wtrącił ten chłopak.
- Najpierw mi się przedstaw.
- Wybacz. Sandro Ramirez - podał mi rękę. Uścisnąłem ją i od razu sobie przypomniałem, skąd chłopaka znam.
- Znamy się już - zaśmiałem się. - Przyjechałeś z chłopakami z Barcelony do Paryża. Jesteś młody, więc pewnie grasz w Barcie B, co?
- Tak - odparł cicho.
- I nie można było tak od razu? Tylko robicie jakieś tajemnice - wstałem. Chciałem pójść do siebie, ale zatrzymał mnie głos Lucy.
- Sergio, jest mały problem...
- Oprócz tego, że mam dwóch Cules w moim domu?
- Sandro nie ma gdzie się podziać na święta. Jego rodzice zginęli w wypadku, jest sam.
- Nie będę Caritasem. To nie ośrodek dla uchodźców.
- Mówiłem, że to nie ma sensu, wrócę do Barcelony - zadeklarował.
- Błagam - powiedziała bezgłośnie Lucy.
- Sandro! - krzyknąłem za chłopakiem. Szybko wrócił. - Robię to tylko dla Lucy.
- Jesteś kochany! - dziewczyna rzuciła się na mnie.
- Dzięki - szczere podziękowania od młodego Barcelończyka... Fajne święta się zapowiadały.
Lucy szybko chwyciła swojego chłopaka za koszulkę i poszli do niej do pokoju... Szybko nastroje im się poprawiły, bo po chwili znowu słyszałem śmiechy i piski.Wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo brakuje mi Victorii. Jej zapachu, smaku... Jej dotyku, jej ust, jej ciała. W tamtym momencie dałbym wszystko, żebym mógł ją znowu zobaczyć.
******************************************************************************











Dobroduszny Sergio? Oj zmienia się człowiek, zmienia :) I to właśnie ma pokazać ten blog. Że nawet z najgorszej łajdy, może wyjść wspaniały człowiek :D Jak wrażenia pod "10"? Dużo osób spodziewało się takiego rozwiązania sprawy z Lucy? Mam nadzieję, że ten humorystyczny rozdział przypadł wam do gustu.
Doszły mnie słuchy, że chcecie, abym zakończyła już bloga. Wiele osób wstawiło się, aby go dalej prowadzić, więc tak naprawdę wszystko zależy od was. Rozumiem, że macie szkołę, albo ferie, ale zrozumcie też mnie. Piszę 3 godzina rozdział, a pod nich 5 komentarzy... To boli. Dlatego daję wam szansę :) Jeżeli wasza aktywność poprawi się, może i nawet przedłużę bloga ;)
No to do "11" :)

środa, 11 lutego 2015

Rozdział 9

                 Czekałem zniecierpliwiony na Lucy. Ile mogą się pakować kobiety?! Kolejne minuty mijały, a nasz taksówkarz zaczynał się denerwować.
- Jeszcze chwilę. Obiecuję, że jak nie przyjdzie za pięć minut, osobiście ją przyciągnę.
- Pięć minut i odjeżdżam - zadeklarował i oparł głowę o szybę. Wbiegłem szybko do ośrodka. Skierowałem się ku pokojowi Lucy. Waliłem w drzwi, ale nikt mi nie otwierał. Zdegustowany poszedłem do sali odwykowej. Stała tam. Już miałem na nią nawrzeszczeć, gdy coś ukłuło mnie w serce. Ona nie robiła mi na złość. Żegnała się ze wszystkimi pacjentami. Dopiero w tamtej chwili uświadomiłem sobie, że są to jej pierwsze święta poza domem rodzinnym i tym drugim - ośrodkiem. Gdyby nie moja propozycja, pewnie do końca roku siedziałaby w swoim pokoju wychodząc jedynie na śniadanie. Chociaż to też nie było pewne...
- Lucy... - zacząłem. Naprawdę nie chciałem przeszkadzać jej w tamtym momencie, ale musieliśmy się spieszyć na samolot.
- Już idę - załkała. Dopiero w tamtej chwili zobaczyłem spływające po jej poliku łzy. Kiedy skończyła pożegnanie, podeszła do mnie i mocno wtuliła się. Wziąłem jej walizki i wyszliśmy na dwór. Biały krajobraz wyglądał pięknie. Zwłaszcza na tym odludziu. Oczywiście taksówka nam uciekła, więc musieliśmy czekać na drugą. Po kilku minutach pod ośrodek podjechało czarne BMW. Z samochodu wyszedł wysoki brunet, koło czterdziestki, nawet przystojny. Moje pięści automatycznie się zacisnęły.
- Cholera! - usłyszałem za sobą głos mojego anioła. Szybko odwróciłem się. Victoria stała bezsilna. Jej walizki spadły pod schodach i cała ich zawartość leżała teraz wszędzie tylko nie tam, gdzie ich miejsce. David biegał po całym podwórku ciesząc się ze zbliżających się świąt. Śpiewał kolędy i jakieś nieznane mi piosenki. Szybko pobiegłem do brunetki i pomogłem jej zbierać rzeczy.
- To Jack, prawda? - spytałem, choć odpowiedź była mi znana.
- Niestety - posmutniała. Kiedy zebraliśmy wszystko, zaniosłem walizki do samochodu jej byłego męża. Właściwie... Do obecnego męża... Nasza taksówka zdążyła już podjechać, Lucy siedziała w środku. Jack zapakował Davida do samochodu, a ja pożegnałem się z Victorią. Powoli przysunąłem się do niej i pocałowałem ją w policzek. Do ręki włożyłem jej małą karteczkę. Chciała ją otworzyć, ale tylko pokiwałem głową i szepnąłem: "Zajrzyj, jak będziesz miała jakiś problem." Niechętnie odeszliśmy od siebie. Każde z nas poszło w swoim kierunku.
Droga na lotnisko trwała koło godziny. Ulice Paryża były strasznie zakorkowane, ale udało się i zdążyliśmy na samolot. Szybko przeszliśmy przez wszystkie procedury i wsiedliśmy do samolotu.
Po dwóch godzinach byliśmy w Madrycie. O dziwo, na ulicach leżało jakieś 10 centymetrów śniegu!
Lucy z ogromnym zaciekawieniem oglądała Madryt.
- Podoba ci się tutaj? - spytałem, gdy dojeżdżaliśmy pod mój dom.
- Fajnie jest. Raz byłam w Madrycie. Ale to jak miałam może 7 lat.
- Latem jest o wiele ładniej - zaśmiałem się.
- Victoria też tutaj będzie, prawda?
- U mnie w domu raczej nie.
- W Madrycie.
- Chyba tak. Ale są szanse, że święta spędzą w Anglii. Cieszysz się, prawda?
- Nie zaprzeczę - otworzyłem drzwi od mojego domu, ale bałem się wejść. Miesiąc poza swoim królestwem trochę niszczy psychikę. Wziąłem głęboki oddech i zrobiłem krok naprzód. Nic się nie zmieniło. Ten sam zapach, te same meble, ale coś było nie tak... Tak, jakby dom za mną tęsknił. Niemożliwe, ale gdy postałem chwilę w swoich czterech ścianach, atmosfera diametralnie się zmieniła. Powietrze stało się lekkie i ciepłe.
- Ale mega dom... - powiedziała z szeroko otwartymi ustami.
- Bez przesady. Nie widziałaś domu Crisa - zaśmiałem się. - Dobra, do świąt zostały 3 dni. Musimy zrobić zakupy, zacząć gotować, bo nie zdążymy.
- Tak jest - zasalutowała mi. Pokazałem jej pokój, w którym miała chwilowo mieszkać, a potem wyjaśniłem jej, jak dojść do najbliższego sklepu. Zrobiłem listę z zakupami, dałem jej pieniądze. Kiedy wyszła, chwyciłem za telefon i wybrałem jeden z jedynych numerów, jakie znałem na pamięć.
- Haaaalo? - usłyszałem głos Portugalczyka.
- Siema Cris.
- O... Sergio. Co tam u ciebie?
- A właśnie przyjechałem do Madrytu.
- O proszę. To może jakaś imprezka?
- Chyba po świętach - zaśmiałem się. - Jak tam... w klubie?
- Nie za ciekawie... Ale wróciłeś cały i zdrowy, więc szybko odzyskamy lidera.
- Tak...
- Co jest?
- Nic nic. Chciałem życzyć wam udanych świąt - skłamałem.
- Dzięki. Spędzasz sam święta? Może chcesz wpaść na wigilię...
- Nie dzięki. Spędzam je z... z kolegami z ośrodka.
- No okej. Dobra, ja muszę kończyć i iść po zakupy.
- Spoko. Cześć - szybko się rozłączył. "Ja pierdole..." - pomyślałem. Wszystko się zmieniło. Lucy szybko wróciła z zakupów. Szybciej niż myślałem. Założyłem swoją ulubioną maskę typu: "Jest wszystko okej. Zaraz święta. Jupi." Rozpakowaliśmy wspólnie zakupy i zaczęliśmy przygotowywać świąteczne potrawy.
- Nie wiedziałam, że potrafisz gotować...
- To, że jestem facetem, piłkarzem, nie oznacza, że nie lubię domowych obowiązków.
- To co, zmywać i prać też lubisz? - zaśmiała się.
- Prać tak, zmywać nie. Dlatego kupiłem sobie zmywarkę.
Do wieczora udało nam się zrobić połowę potraw. Sukces. Zmęczeni poszliśmy do swoich pokojów. Chwilę posiedziałem na łóżku, rozmyślałem o przyszłości. Postanowiłem pójść wcześniej spać. Kiedy szedłem w stronę łazienki słyszałem, jak Lucy z kimś rozmawiała. Trochę mnie to zdziwiło, bo w sumie nie miała zbyt wielu znajomych, a tym bardziej takich, z którymi gadałaby cały wieczór. Szybko umyłem zęby, wykąpałem się i ubrałem stare dresy. Kiedy wyszedłem z łazienki, podszedłem pod drzwi od pokoju Lucy. Jej słowa stały się bardziej zrozumiałe.
"Możliwe, że jutro zostanę sama, ale to jeszcze nie jest pewne" - chwila ciszy.
"Postaram się, ale sam wiesz, że przed świętami raczej nie pójdzie nigdzie... Nie. Na pewno nie spędzisz tych świąt sam. Nie. Nie ma mowy... Też za tobą tęsknię... Dobra, jutro do ciebie zadzwonię. Pa."
Szybko wycofałem się pod swój pokój. Tak jak się domyślałem, Lucy poszła się wykąpać.
- Będziesz miała jutro gości? - spytałem. Zauważyłem, że strasznie się przejęła.
- Raczej nie.
- Dla mnie to nie jest żaden problem, żebyś z kimś się mogła spotkać.
- Ale on...ona jest strasznie... płochliwa. Nie lubi nowych znajomości.
- A tak w ogóle... co to za koleżanka?
- Poznałyśmy się kiedyś przez internet. Obiecałam jej, że jak kiedyś będę w Madrycie, to się spotkamy.
 - Wiesz, ja jutro prawdopodobnie wyskoczę na kilka godzin do Crisa i Ikera. Dam dzieciakom jakieś prezenty, jak to dobry wujek Sergio - w jej oczach zobaczyłem ulgę. Trochę się rozluźniła.
- Ale nie chcę robić tobie kłopotów...
- Lucy, spokojnie. Dlaczego masz siedzieć sama, jak możesz spędzić ten czas... z koleżanką...
- Czyli... mogę do niej zadzwonić i będzie mogła wpaść?
- Dokładnie - uśmiechnąłem się do niej, chociaż nie podobały mi się jej kłamstwa. "Koleżanka". Nie wiem, czy miała mnie za idiotę... Ale w sumie jest prawie dorosła, a ja nie jestem jej rodzicem. Jeżeli miała wpakować się w kłopoty, to na swoją odpowiedzialność,
- Jesteś kochany - podbiegła do mnie i mocno wtuliła się.
- Wiem o tym - zaśmiałem się. - A teraz leć się kąpać i do spania.
Wykonała mój "rozkaz". Ja zrobiłem to samo. Gdy tylko zamknąłem drzwi od swojego pokoju, ogarnęło mnie takie zmęczenie... Gdy moja głowa dotknęła ukochanej poduszki, moje oczy od razu zaczęły się zamykać. Ale jedno pytanie, a właściwie dwa... krążyły mi po głowie. Po pierwsze, co się dzieje z Victorią? A po drugie... Kim jest tajemniczy facet, z którym miała się jutro spotkać Lucy?
******************************************************************************
















                                        



Przepraszam was, za tą kiepską "9" :( Ale naprawdę nie miała weny na nią :/ Przepraszam też, że musieliście tyle czekać na nowy rozdział... Ale jest dobra wiadomość, od 13 lutego zaczynam ferie, tak więc będę miała duuuużo czasu na pisanie dla was :)








poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział 8

              Co ja miałem zrobić? Bawić się w tatusia? Myśl, że Viki ma dziecko totalnie mnie skołowała. Cholernie mi na niej zależało. Ale ja, Sergio Ramos, miałbym być ojcem? Nigdy nie chciałem mieć dziecka, ani swojego, ani opiekować się cudzym. Leżałem i gapiłem się w sufit. Miałem naprawdę poważne plany co do Viki... Tylko dlaczego to przede mną ukrywała? Liczyła, że z niej zrezygnuję? O nie. Nie chciałem jej pokazywać, że jestem tchórzem. Wystawiła mnie przed ogromną próbą.
Kiedy obudziłem się następnego dnia, minąłem stołówkę szerokim łukiem. Jedzenie tylko zakłóciłoby moje postanowienie. Stanąłem pod drzwiami do pokoju Victorii. Wziąłem kilka głębokich oddechów i zapukałem. Nikt mi nie odpowiedział. Chwyciłem za klamkę, ale drzwi były zamknięte. Szybko skierowałem się do gabinetu brunetki. Zastanowiłem się trzy razy nad swoją decyzją. Zapukałem, a po chwili stała przede mną Viki. Miała opuchnięte od płaczu oczy. Na mój widok, pojawił się w nich strach i rozpacz. Nie zważając, czy ktoś nas zauważy, przytuliłem ją mocno. Znowu zaczęła płakać.
- Sergio przepraszam - powtarzała ciągle. Poczułem ukłucie w sercu. Nie mogłem dłużej czekać. Chwyciłem ją za podbródek.
- Wczoraj obiecałem, że zastanowię się nad tym wszystkim. Obiecałem też, że przyjdę i spokojnie porozmawiamy.
- Chcesz w ogóle jeszcze ze mną rozmawiać? - jej załzawione oczy nabrały teraz pięknej barwy. Wciągnąłem ją do pokoju i pocałowałem.
- Co za głupie pytanie?! - powiedziałem zrozpaczony. Odsunęła się ode mnie i usiadła na łóżku. David spał jak suseł. Był naprawdę ślicznym dzieckiem. Na tą myśl, znowu coś mnie ukłuło. Był to wyraźny znak potwierdzający moją decyzję. Usiadłem obok niej. Wyciągnąłem w jej kierunku ręce. Szybko przysunęła się do mnie. Gładziłem ją po głowie i cały czas całowałem po szyi. Próbowałem uspokoić jej szloch.
- Opowiesz mi wszystko? - spytałem z nutką nadziei w głosie.
- Myślę, że powinnam - wciągnęła powietrze i powoli wypuściła. Przestała się trząść. - David jest synem mojego męża Jacka...
- Masz męża? - kolejna super wiadomość.
- Jesteśmy w separacji... Poznaliśmy się już na studiach. Myślałam, że to ten jedyny, z którym chcę spędzić resztę życia.
- Co się zmieniło?
- Po urodzeniu Davida, zaczęłam pić. Jack ciągle pracował, czułam w głębi duszy, że mnie zdradza. Kiedy znalazł mnie pijaną przy naszym synu dał mi ultimatum. Albo pójdę na terapię, albo już nigdy nie zobaczę ich.
- Podjęłaś słuszną decyzję.
- Taką miałam nadzieję. Przesiedziałam tutaj kilka miesięcy, ciągle zastanawiając się, dlaczego tak diametralnie zmieniło się moje życie. Kiedy skończyłam leczenie wróciłam zadowolona do  domu. Niestety, nie zastałam tam męża, tylko jakąś ździrę, która próbowała zająć moje miejsce. Wmawiała Davidowi, że to ona jest jego matką.
- A to wredna suka... Co było dalej?
- Jack się tłumaczył, że z tamtą już koniec i chce być tylko ze mną, a ja znalazłam swoje powołanie tu, w Paryżu. Wiedziałam, że na świecie jest jeszcze wielu alkoholików, którym trzeba pomóc. Ja zostałam we Francji, oni w Anglii. To znaczy... Teraz zamieszkali w Madrycie. David jest fanem Barcelony, ale nie mógł chodzić tam do szkoły.
- Dziękuję - pocałowałem ją w policzek.
- Jeszcze mi dziękujesz? - spytała zszokowana. Podniosła się i spojrzała mi prosto w oczy.
- Teraz już wiem, co się działo w twoim życiu.
- Podjąłeś jakąś decyzję w naszej sprawie?
- Chcę być z tobą. Niezależnie od tego, czy David miałby zamieszkać z nami, czy nie, chcę cię wspierać. Chcę budzić się każdego ranka i widzieć obok mnie, ciebie - po poliku spłynęła jej łza. Przysunąłem się do brunetki i namiętnie pocałowałem. Szybko pogłębiła pocałunek. Piękną chwilę przerwał nam David.
- Jestem głodny - zaczął marudzić. Uśmiechnąłem się do Victorii.
- To idziemy coś zjeść - pomogłem małemu wstać.
- Sergio...
- Muszę - cmoknąłem ją w usta. - Takie jest moje zadanie.
Wziąłem Davida na barana i biegałem z nim po całym ośrodku. Mały piszczał, śmiał się i śpiewał z radości. Wlecieliśmy na stołówkę, wzięliśmy po misce z płatkami i zaczęliśmy jeść. Może zabrzmi to głupio, ale w tamtej chwili poczułem się jak jego ojciec. Wszyscy patrzyli na nas uważnie. Mój wzrok powędrował do stolika na końcu stołówki. Lucy siedziała z Carlosem. Śmiała się. To dobry znak.
- Skończyłem - zadeklarował David.
- Ja też. Wracamy do mamy? - szybko zaczął kiwać głową. Chwyciłem go za rękę i powędrowaliśmy do pokoju Victorii. Stała w progu. Patrzyła na nas rozbawionym wzrokiem. Kiedy spojrzała mi prosto w oczy, zobaczyłem w nich podziękowanie i ulgę. Spodziewała się rozstania, a tu taka niespodzianka.
- Jeszcze przed świętami ukończysz leczenie - oparła głowę na moim ramieniu. Trzymaliśmy się za ręce. David bawił się z innymi pacjentami.
- Gdzie spędzisz święta? - muskałem delikatnie jej skórę.
- Chyba u Jacka - naprężyłem mięśnie. - Spokojnie. Nie wrócę do niego. Chcę tylko spędzić święta z synem - pocałowała mnie w ramię.
- A jak będzie cię prosił o powrót?
- Zdradził mnie. To wystarczający powód, żeby do niego nie wracać.
- Co z osobami, które nie mają gdzie spędzić świąt?
- Zapewne zostaną tutaj. Chociaż to nie będzie dla nich miłe. Zero rodziny, żadnych prezentów, ta rudera nigdy nie była przystrojona... Oczywiście przed Sylwestrem chcę przyjechać tutaj i złożyć im życzenia, ale to chyba nie będzie to samo...
- Chyba nie...
- Sergio... - wsunęła ręce pod moją koszulkę. Tym razem to ja zadrżałem pod wpływem jej dotyku.
- Czy ty coś sugerujesz? - spojrzałem w jej głodne oczy.
- Spróbuj sam zinterpretować te znaki - zdjęła mi koszulkę. Pocałowała mnie namiętnie. Usiadła na mnie okrakiem i pogłębiła pocałunek. Jęknąłem cicho. Boże, ile ta kobieta dawała mi szczęścia...
Szybkim ruchem obróciłem ją w ten sposób, że leżała pode mną.
- Chyba już rozumiem twój przekaz - szepnąłem jej do ucha. Rozpiąłem jej koszulę i zacząłem całować ją po brzuchu.
- Musisz zgolić brodę - jęknęła. - Drapiesz - zaśmiała się.
- Nie podnieca cię ona? - zsunąłem z niej dżinsy. Dyszała ciężko.
- Sergio, drzwi zamknij - szepnęła. Zlekceważyłem jej słowa. Rozpiąłem jej biustonosz. Byłem tak przytłoczony jej pięknem, że nawet nie zauważyłem jak sztywnieje pode mną. Szybkim ruchem zrzuciła mnie z siebie i zapięła koszulę.
- Co jest? - spytałem zdołowany. Po chwili do pokoju wbiegł David. Przewróciłem oczami i bezwładnie opadłem na łóżko.
- Musisz się jeszcze wielu rzeczy nauczyć - cmoknęła mnie w usta.
- Ale jak?
- Kiedy byliśmy z Jackiem szczęśliwym małżeństwem, cały czas musieliśmy uważać - zaśmiała się.
- Musisz mnie tego nauczyć - wyszczerzyłem się. Założyłem na siebie koszulkę. - Czy jest szansa, żebym zabrał Lucy do siebie na święta?
- Myślę, że to dobry pomysł. Tylko czy się zgodzi?
- Mam taką nadzieję.
Wyszedłem z pokoju i pobiegłem na salę terapii zajęciowej. Lucy siedziała w kącie. Zawołałem ją do siebie. Niechętnie ruszyła w moim kierunku.
- Tak ciężko jest ci odpieprzyć się ode mnie? - warknęła.
- Bardzo ciężko, zwłaszcza, gdy na kimś mi zależy - uśmiechnąłem się do niej.
- Czego chcesz?
- Złożyć ci pewną propozycję. Gdzie spędzasz święta?
- W ośrodku, a gdzie indziej?
- Co powiesz na piękny Madryt?
- Możesz jaśniej?
- Proponuję ci wspólne święta w Madrycie.
- A co z Victorią?
- Ona spędza święta ze swoim synem.
- Wiesz już wszystko? - spytała zdziwiona. - I nie zostawiłeś jej?
- Mówiłem ci, że zależy mi na niej. To jak, jedziesz ze mną?
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tak się bałam rozstania z Sergio... Ale teraz już wiem, że to on jest moim ideałem gotowym do poświęceń. David polubił go. Widziałam, jak razem się bawili. Wyglądali jak ojciec z synem... Szkoda, że jego prawdziwy tatuś ma go gdzieś...
******************************************************************************












Jak wrażenia po "8" ? Ile osób spodziewało się takiego zachowania Sergio? :)
Malutkimi kroczkami zbliżamy się do końca... Oczywiście postaram się to maksymalnie wydłużyć :)