niedziela, 15 lutego 2015

Rozdział 10

              Obudził mnie piękny zapach naleśników. Szybko pobiegłem wziąć prysznic, umyć zęby. Ubrałem stare dresy i zbiegłem do kuchni. Nowość. Lucy stała przy kuchence i robiła śniadanie!
- A co tak pięknie pachnie? - przytuliłem ją i wziąłem głęboki oddech.
- Zapamiętałam, że lubisz naleśniki... Poza tym chciałam ci podziękować.
- Za co? - spojrzałem na nią zdziwiony.
- Po pierwsze, nie muszę spędzać świąt w ośrodku...
- Wiesz, że nie mógłbym ciebie tam zostawić Lu.
- Po drugie... Będzie mogła wpaść do mnie koleżanka...
- Mam nadzieję, że będę mógł ją poznać - uśmiechnąłem się do niej. W głębi duszy wiedziałem, że mogą być z tego powodu albo problemy albo nieciekawa sytuacja. Lucy nałożyła na talerze śniadanie i usiedliśmy wspólnie przy stole. Wziąłem pierwszy kęs... I przypomniała mi się Elizabeth, która robiła takie same, a może nawet i gorsze naleśniki. Zamknąłem oczy i rozkoszowałem się smakiem tego jakże prostego dania.
- Smakuje? - spytała z lekkim przerażeniem w głosie. Machnąłem ręką. Nie mogłem wydobyć słowa.
- Są... Są pyszne. Lepsze niż te, które robiła Elizabeth.
- Cieszę się - uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.
Kiedy skończyliśmy jeść, pozmywałem naczynia i pozwoliłem Lucy odpocząć. Nie lubiłem zmywać, ale nie opłacało mi się włączać zmywarki na dwa talerze. Szybko opłukałem je i poszedłem do salonu. Lu siedziała na kanapie i skakała po kanałach szukając czegoś ciekawego. Zaszedłem ją od tyłu i przeskoczyłem przez łóżko. Przestraszona podskoczyła i krzyknęła. Wybuchłem śmiechem. Takim prawdziwym, szczerym śmiechem, którego nie używałem od dobrego roku.
- Ty pieprzony gnoju! - rzuciła się na mnie. "Biła" mnie, chociaż ja bardziej traktowałem to jak łaskotki.
- No proszę, proszę. Panna nieustraszona buntowniczka czegoś się boi.
- Wal się - naburmuszona usiadła z powrotem na kanapę.
- O której będziesz miała gości? - usiadłem obok niej. Spojrzała na zegarek.
- Myślę, że za jakieś 3 godziny. A ty o której jedziesz?
- Za 2 godziny. Może się miniemy - zaśmiałem się.
Siedzieliśmy w ciszy i oglądaliśmy jakiś film. Tak jak obiecałem, po dwóch godzinach zacząłem się szykować do wyjścia. Ubrałem ciepłą bluzę i wyszedłem z domu. Pojechałem do pierwszego lepszego sklepu z zabawkami. Miałem wpaść do Ikera, ale okazało się, że wyjechali na święta do Brazylii... Fajnie mają... Kupiłem dla Juniora jakieś samochodziki i miśki... Nie miałem ochoty tam iść, ale co miałem poradzić? Cris to mój przyjaciel, a dla jego syna jestem wujkiem, więc moim obowiązkiem jest dbanie o chłopaka.
Kiedy podjechałem pod dom Cristiano... Nie czułem się dobrze. Bardzo lubiłem spędzać tam czas, zwłaszcza, gdy zostawiła mnie Elizabeth, ale to właśnie tam zacząłem pić. Pierwsze uspokajające drinki piłem przy swoim przyjacielu. Gdybym pół roku temu wiedział, że tak to się zakończy... Pewnie dalej bym pił. W sumie dzięki temu spotkałem Lucy i Victorię. Dwie najważniejsze kobiety w moim życiu poza moją matką. Szybko zapukałem do drzwi, chciałem mieć to za sobą.
- O, hej Sergio - Cris był totalnie zdziwiony moim widokiem.
- Mam prezent dla małego - nałożyłem sztuczny uśmiech i za zgodą Ronaldo wszedłem do jego domu. Junior od razu do mnie przybiegł.
- Wuuuujek - skakał wokół mnie. Klęknąłem obok niego i przybiłem z nim żółwika. Podałem mu torbę z prezentami.
- E, nie otwierasz jej do wigilii - pogroziłem mu palcem i uśmiechnąłem się.
- To nie fair...
- Nie fair byłoby otwieranie prezentu przed wszystkimi - szepnąłem i przytuliłem go. Wstałem i spojrzałem na Crisa. Był strasznie przygnębiony.
- Chcesz coś do picia? - spytał z udawanym przejęciem.
- Nie dzięki. Coś się stało?
- Nic ważnego...
- Na pewno? - znałem go kilka lat. Wiedziałem doskonale kiedy kłamie.
- Tylko Irina mnie zostawiła, a klub rozważa sprzedanie mnie. Takie tam świąteczne prezenty.
- Przykro mi z powodu Iriny...
- Zdradzałem ją, a ona mnie. To musiało się tak skończyć.
- Wiesz, że Real nie odda cię nikomu.
- Tyle, że podsłuchałem rozmowę Carla i całego zarządu. Wiesz, mam 30 na karku, grasz coraz słabiej, za dwa lata nie będę tyle wart co teraz.
- Myślę, że powinniśmy przeczekać to. Może to chwila słabości zarządu? Strzelisz kilka bramek i pokażesz, że to jest twój dom - poklepałem go po ramieniu. - Tylko nie zacznij pić - zaśmiałem się.
- Aż tak źle tam było?
- Było rewelacyjnie - powiedziałem, gdy zobaczyłem przed sobą twarz Victorii.
- Czuję, że szykuje się dużo opowiadania. Może jednak napijesz się whisky?
- Nie mogę Cris...
- Kurde sorry stary, zapomniałem się... Kawy?
- Chętnie.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W końcu doczekałam się. Sergio wyszedł z domu. Miałam godzinę na przyszykowanie jakiegoś obiadu i na wyszykowanie się. Z produktów, które zostały nam po wczorajszym gotowaniu, zrobiłam spaghetti. Danie banalne, ale moje ulubione. Potem szybko się umyłam i umalowałam. Może nie była to dla mnie nowość... Ale na pewno nie codzienność. Założyłam sukienkę, którą potajemnie kupiłam za kasę Sergio (za co będę musiała go przeprosić). Nie czułam się zbyt komfortowo... Ale czułam się bardzo seksownie w niej, czyli dostałam taki efekt, jaki chciałam. Ogarnęłam busz na mojej głowie w momencie, gdy ktoś zapukał do drzwi. Szybko założyłam szpilki i pobiegłam otworzyć mojemu gościowi. Na jego widok zaparło mi dech w piersi.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kiedy wracałem od Crisa czułem się trochę lepiej. Nasze relacje poprawiły się. Ja opowiedziałem mu o przygodzie z Paryża, on mi o Irinie, Juniorze i klubie. Spojrzałem na zegarek. "Koleżanka" Lucy już powinna być. Długo rozmyślałem, czy wejść od razu, czy chwilę poczekać. Zaparkowałem pod domem. A właściwie próbowałem zaparkować. Ktoś zajął moje miejsce i musiałem wstawić samochód do garażu. Lekko zdenerwowany wszedłem do domu. Po pokojach unosił się zapach spaghetti i męskich perfum. "Koleżanka" prychnąłem. Cicho zacząłem krążyć po mieszkaniu szukając Lucy. Usłyszałem jej śmiech dobiegający z jej pokoju. Podszedłem bliżej i obraz tego co miałem zaraz zobaczyć, zaczął układać mi się w głowie. Szukałem tylko pretekstu, żeby wejść bez pukania. Udało się. Do moich uszu dobiegł jej stłumiony krzyk.
- Lucy, wszystko okej? - spytałem i otworzyłem drzwi. Mógłbym być jasnowidzem. Na łóżku, na moim łóżeczku Lucy uprawiała seks z jakimś chłopakiem. Nie chciałem jej robić siary i awantur.
- Sergio! - pisnęła.
- Za dziesięć minut widzę was w salonie - powiedziałem z okrutną miną. Zamknąłem drzwi i coraz bardziej rozbawiony tą sytuacją poszedłem w ustalone miejsce spotkania. Cały czas chichrałem się pod nosem. Przypomniało mi się, jak prawie nakrył mnie i Victorię jej syn. Nie minęło 10 minut, jak usłyszałem zamykanie drzwi. Nie odwróciłem się.
- Po pierwsze, okłamałaś mnie. Miała wpaść do ciebie koleżanka, nie kolega - zacząłem. Znowu przybrałem obraz okrutnego ojca. - Po drugie, z mojej karty kredytowej zniknęła spora ilość pieniędzy.
- Ja przepraszam...
- Nie przerywaj mi. A po trzecie, nie zostawiłaś dla mnie obiadu - dzieciaki usiadły naprzeciwko mnie. Strach i przerażenie emanowały od nich na kilometr. Miałem coraz więcej powodów do śmiechu.
- Przepraszam, to moja wina - wtrącił chłopak. Jego twarz wydawała mi się tak znajoma...
- Owszem, twoja. Czy możesz mi wszystko opowiedzieć Lucy? - założyłem nogę na nogę i czekałem na jej przestraszony wykład.
- Pieniądze, które zniknęły z twojej karty... Poszły na sukienkę. Przepraszam Sergio, chciałam ci później powiedzieć. Nie mówiłam prawdy o moim gościu... Bo wiedziałam, że się nie zgodzisz! Gdybyś wiedział kto to jest... A obiadu nie zostawiłam ci, bo... Czekaj. Czy obiad jest aż tak ważną rzeczą w całej tej sytuacji?
- Dla mnie tak - wybuchłem śmiechem na widok dezorientacji u dzieciaków.
- Czekaj... Ty o wszystkim wiedziałeś?!
- O chłopaku... Domyśliłem się. O kasie nie, to był blef. Ale widzę, że skuteczny.
- Teraz będzie jakaś awantura?
- A niby dlaczego? Skończyłaś 17 lat. Chodzisz na odwyk. Nie jestem twoim ojcem. Nie mam więc żadnego powodu na robienie tobie awantur, chociaż wolałbym następnym razem najgorszą prawdę, jasne? - pokiwała tylko głową.
- Ja może już pójdę... - wtrącił ten chłopak.
- Najpierw mi się przedstaw.
- Wybacz. Sandro Ramirez - podał mi rękę. Uścisnąłem ją i od razu sobie przypomniałem, skąd chłopaka znam.
- Znamy się już - zaśmiałem się. - Przyjechałeś z chłopakami z Barcelony do Paryża. Jesteś młody, więc pewnie grasz w Barcie B, co?
- Tak - odparł cicho.
- I nie można było tak od razu? Tylko robicie jakieś tajemnice - wstałem. Chciałem pójść do siebie, ale zatrzymał mnie głos Lucy.
- Sergio, jest mały problem...
- Oprócz tego, że mam dwóch Cules w moim domu?
- Sandro nie ma gdzie się podziać na święta. Jego rodzice zginęli w wypadku, jest sam.
- Nie będę Caritasem. To nie ośrodek dla uchodźców.
- Mówiłem, że to nie ma sensu, wrócę do Barcelony - zadeklarował.
- Błagam - powiedziała bezgłośnie Lucy.
- Sandro! - krzyknąłem za chłopakiem. Szybko wrócił. - Robię to tylko dla Lucy.
- Jesteś kochany! - dziewczyna rzuciła się na mnie.
- Dzięki - szczere podziękowania od młodego Barcelończyka... Fajne święta się zapowiadały.
Lucy szybko chwyciła swojego chłopaka za koszulkę i poszli do niej do pokoju... Szybko nastroje im się poprawiły, bo po chwili znowu słyszałem śmiechy i piski.Wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo brakuje mi Victorii. Jej zapachu, smaku... Jej dotyku, jej ust, jej ciała. W tamtym momencie dałbym wszystko, żebym mógł ją znowu zobaczyć.
******************************************************************************











Dobroduszny Sergio? Oj zmienia się człowiek, zmienia :) I to właśnie ma pokazać ten blog. Że nawet z najgorszej łajdy, może wyjść wspaniały człowiek :D Jak wrażenia pod "10"? Dużo osób spodziewało się takiego rozwiązania sprawy z Lucy? Mam nadzieję, że ten humorystyczny rozdział przypadł wam do gustu.
Doszły mnie słuchy, że chcecie, abym zakończyła już bloga. Wiele osób wstawiło się, aby go dalej prowadzić, więc tak naprawdę wszystko zależy od was. Rozumiem, że macie szkołę, albo ferie, ale zrozumcie też mnie. Piszę 3 godzina rozdział, a pod nich 5 komentarzy... To boli. Dlatego daję wam szansę :) Jeżeli wasza aktywność poprawi się, może i nawet przedłużę bloga ;)
No to do "11" :)

11 komentarzy:

  1. Świetny ^^
    Sergio takie dobre serduszko ma. Kocham tego bloga i proszę nie przerywaj go.
    Czekam na następny rozdział. Weny :**
    Ps przepraszam ze pod ostatnim rozdziałem nie dodalam komentarza ale nie miałam czasu :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurcze, jak mi się podoba!
    śmiałam się w niebo głosy :D
    wyobrażając sobie te miny Ramosa haha
    Czekam na 11 :D
    PS. Jak zakonczysz bloga,to Cię znajdę i uduszę hahaha! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. omg, Sergio... niech Viki z małym teraz do nich przyjadą!!!
    heheheheheheh, Sergiusz tatuś, w dodatku Caritas...hehehehe
    czekam na kolejny i 5335 rozdziałów!!:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham twojego bloga ♥ Jest taki supeeer *O*

    OdpowiedzUsuń
  5. nie no bez przesady ja wiem ze malo ludzi pisze komentarze ale nie pozbawiaj nas tej przyjenosci tak 3maj

    OdpowiedzUsuń
  6. O luju jaki fajny rozdział :D ja też uważam że nie powinnaś się przejmować tym, że jest mało komentarzy ;) ja zostawiam je prawie zawsze, bynajmniej się staram ;p piszesz bardzo dobrze i czekam na więcej! ;3

    OdpowiedzUsuń
  7. oj to było świetne ! nie myślałam ,że tak sprawy się potoczą ale jak najbardziej podobało mi się to :) bardzo lubię czytać Twojego bloga więc proszę pisz dalej i nie usuwaj bloga :(!

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozumiem Cię. Jeśli chcesz, zakończ bloga, ale bardzo by mi go brakowało.
    CO JA GADAM,
    ZNALAZŁABYM CIĘ I ZMUSIŁA DO PISANIA, JEŚLI BYŚ GO USUNĘŁA HAHHHAHAA
    Życzę weny:)):**

    OdpowiedzUsuń
  9. oczywiście blog ma zostać nie ma innej opcji xD

    OdpowiedzUsuń
  10. idealny ❤ czekam na nexta!

    OdpowiedzUsuń